To
nie przewidzenie, tak, zaraz przeczytacie notkę o najgłośniejszej
książce/filmie ostatnich lat, o tym o czym mówią wszyscy, a do czego nikt się
nie przyznaje.
Na wstępie
ustalmy jednak kilka rzeczy. Ponieważ zdaję sobie doskonale sprawę z tego jaki temat
poruszam, uważam, że powinnam zacząć od krótkiego wyjaśnienia.
Wiem,
że stąpam po grząskim gruncie i chyba nigdy tak długo nie myślałam nad notką,
jednak sądzę, że dla spokoju własnego sumienia publikując to, postępuję dobrze.
Wiem
jak to, co tu przeczytacie, a już sam tytuł i ja sama może być odebrane i
naprawdę staram się tak dobierać słowa i myśli by nic nie zostało odebrane
inaczej niż to zamierzałam. Dlatego chciałabym byście przeczytali post do końca
i jeżeli to możliwe, podzielili się swoimi przemyśleniami/komentarzem.
Jeżeli
kiedykolwiek, w jakikolwiek sposób, zgodziliście się z moją oceną, albo was do
czegoś zachęciłam, proszę przeczytajcie wszystko, nie przerywajcie. Wiem, że to
dużo liter, ale mam nadzieję, że będzie warto.
Na samym początku powinniśmy „porozmawiać” o genezie Pięćdziesięciu twarzy Greya. Tak się
składa, że wiem o tym całkiem sporo, bo swego czasu byłam aktywnym członkiem
pewnego fandomu. Wszystko zaczęło się, jak pewnie większość wie, od Sagi Zmierzch, która w moim odczuciu cieszy
się niesłusznie złą sławą, ale to już temat na inną notkę.
Już tak się dzieje, że z każdym tak popularnym produktem
jakim są/były książki Stephanie Meyer, wiąże się wykształcenie całkiem innych
przestrzeni. Wiem, zakładam, że pewna cześć moich czytelników doskonale
orientuje się w temacie kultury fanowskiej i fandomowej, ale pewnie są też
wśród was tacy, dla których temat jest obcy, stąd to małe wyjaśnienie.
Odkąd Internet stał się powszechnie dostępnym medium,
użytkownicy na całym świecie odkryli, że dostali możliwość łączenia się w
grupy, które charakteryzuje nie miejsce zamieszkania czy środowisko, a
zamiłowania, hobby i pasje. Powstawały fora tematyczne. Już nie trzeba było
samemu przeżywać wydarzeń ze swoich ulubionych książek, seriali czy filmów. Tak
zrodziły się fandomy i szybko odkryto nowe pola do popisu.
Każdy z nas z pewnością zastanawiał się, co by było gdyby
losy postaci potoczyły się inaczej. Niektórzy postanowili odpowiedzieć na to
pytanie i stworzyli własne historie, dając upust swojej wyobraźni. Tak zrodziła
się moda na fan fiction. Jak sama nazwa wskazuje jest to fikcja tworzona przez
fanów. Tak też docieramy do sedna sprawy. Niemal każda znana historia doczekała
się kilku fan ficków i nie ominęło to oczywiście Sagi Zmierzch. Historię Belli i Edwarda przerobiono na tryliardy
sposobów- kanonicznie (gdy tylko zmieniano, dodawano wątki, nie zmieniając
charakteru i cech postaci) i w formie AU (Alternative universe- gdy wyobraźnia
nie znała granic). FanFicki (ff) rzadko opuszczają przestrzeń fandomu, są mimo
wszystko formą zamkniętą, dostępną tylko dla fanów. Gdzieś, kiedyś jednak, ktoś stworzył ff
który wywrócił do góry nogami nie tylko świat fanów, świat ff, ale
zrewolucjonizował przemysł wydawniczy.
Master
of the Universe autorstwa niejakiej Snowqueen's Icedragon,
bo o to cały szum, to ff, który poruszył wszystkie te elementy historii, które
Meyer omijała szerokim łukiem. Odważna, opierająca się głównie na erotyzmie
relacja Belli i Edwarda komuś się spodobała i ktoś to postanowił wydać.
Autorka się zgodziła, zmieniła imiona i książka Pięćdziesiąt twarzy Grey’a trafiła do księgarni, a Edward i Bella
już jako Christian i Anastazja rozpoczęli nowy żywot.
Najwyższy czas przejść do właściwej recenzji.
Six Shades of Grey
Zanim jeszcze przejdę do omawiania poszczególnych
elementów, chciałam wam powiedzieć i napisać to wyraźnie, że jestem
czytelniczką fanficków, wiem, jak to wszystko wygląda. Z takim nastawieniem
właśnie rozpoczęłam lekturę i z tym przekonaniem ją skończyłam. Mój odbiór (nastawienie) może
troszkę odbiegać od odbioru randomowego czytelnika (w niektórych elementach), niemniej starałam się być
na tyle obiektywna, na ile pozwala mi moje pisarskie sumienie.
1. Treść. To
co w każdej powieści powinno stanowić najważniejszy element, podstawę i
wyznacznik jakości. Problem z 50TG
polega na tym, że fabuły tu brak. Wszystko dość widocznie opiera się na Sadze Zmierzch. Każdy czytelnik
pierwowzoru bez problemu dopasuje postacie i imiona. Wydarzenia jednak to już
inna bajka. Jak wcześniej wspomniałam, autorka opisała to wszystko, czego Meyer
by się nie odważyła. Historia Anastazji i Christiana krąży tylko i wyłącznie
wokół seksu. O ile jeszcze początek może zawiera w sobie jakieś elementy
fabularne, ciekawe czy nie, o tyle w momencie kiedy „związek” bohaterów
przenosi się do sypialni, jakakolwiek fabularna logika siada, a wydarzenia
stają się zbitką przypadkowych następstw czasowych. Mniej więcej ¾ książki
opiera się tylko na opisach umiejętności Christiana i niedoświadczeniu
Anastazji. Książka nie posiada absolutnie żadnej wartościowej treści. Jest
pełna wyrazistych i dosadnych opisów, o których jeszcze napiszę później przy
okazji stylu i języka. Relacja bohaterów opisana w taki sposób, że jej po
prostu nie wierzymy. Nie ma żadnego planu, książka aż irytuje swoją pustką i
naiwnością. Nie czuć rodzącej się relacji między bohaterami. Niby wszystko tak
ma być tak przemyślane, na spokojnie zanalizowane i wszystko jest tak szokująca, że nie da się pochopnie postępować, a jednak akcja ogranicza się do
zaledwie kilku tygodni. Anastazja, dwudziestokilkuletnia dziewica, mimo swojej
pruderyjności i życiowego nieogarnięcia i mimo tego, że doskonale zdaje sobie
sprawę, iż Christian jest niebezpieczny, jakoś wielkich oporów nie ma. W ogóle
całe jej postępowanie nie ma za grosz logiki, tak jak i same wydarzenia.
2. Bohaterowie.
Jeżeli sądzicie, że największym
problemem książki jest brak treści to wierzcie mi, że w kolejnych punktach jest
jeszcze gorzej. O ile postać Christiana
stworzona jest tak, że od początku wiemy z kim mamy do czynienia i nawet w
pewnych momentach może wydać się nam on zajmujący, to postać Anastazji
zasługuje na analizę psychologiczno-socjologiczną. Najgorszą postacią Zmierzchu jest Bella, najgorszą
bohaterką literatury światowej jest Anastazjia. Bohaterka, która ma chorobę
dwubiegunową, która jest tak bezpłciowa i tak bardzo nie wie czego chce, i tak
racjonalnie postępuje, że każde jej zdanie po prostu boli. Książka jest pisana
z jej perspektywy, by jeszcze bardziej wczuć się w jej postać dostajemy
dodatkowo przytaczane są myśli bohaterki, które tylko utwierdzają nas w
przekonaniu jak bardzo niedojrzałą bohaterką jest. Jestem pewna, że nawet
nastolatki mają więcej oleju w głowie niż ona. Ciągle zaprzecza samej sobie,
jej postępowanie nie ma za grosz logiki. Jest do bólu irytująca. Nie wiem co
Grey w niej widział, nie wiem w jaki sposób mogła ona być dla niego
„fascynująca”. Nie wiem w jaki sposób mogła być „inna niż wszystkie”. Chyba
tylko dzięki swojej beznadziejności. Oczywiście sam Christian też okazał się
tylko niewyżytym seksualnie facetem, który swoje postępowanie i życie
podporządkowuje popędowi, to jednak było jasne od początku (dla wszystkich
tylko nie dla Anastazji). Na samą myśl o niej bolą mnie wnętrzności. Nie mam
pojęcia jak ktoś o zdrowych zmysłach może ją uznawać za ciekawą. Anastazją nie kreuje
za grosz racjonalizmu. Chce jedno, robi drugie, ale myśli o trzecim. Ich
związek nie ma żadnych podstaw do tego by być udanym, on od początku określa
zasady i oczekiwania, ona naiwnie wierzy że może go zmienić, chociaż nie wierzy
w siebie. FUCK LOGIC. Jak może oczekiwać od niego czegokolwiek, jak może liczyć
na coś więcej. Wszystko jest z góry określone. Nie ma tam miłości, to słowo aż
brzmi źle w tym kontekście. To nie miłość to chory związek i wszyscy o tym
wiedzą z wyjątkiem Anastazji, która nie wie o niczym. Oczywiście takie mogło
być zamierzenie autorki, ale nie zwalnia ją to z tego by w swoje postacie
wszczepić choć troszeczkę charakteru. A tak dostaliśmy marionetkę-Anastazję i
pociągającego za sznurki Christiana. Reszta postaci stanowi równie bezbarwne
tło. I tak wydaje mi się, że udało mi się dostrzec w tych postaciach więcej niż
na to zasługują.
3. Język
i styl. Mój ulubiony temat. Sądziłam, że krytyka tego w jaki
sposób została napisana książka wynika z nieświadomości czytelników odnośnie
genezy. Zaczynając czytać sądziłam, że krytyka jest niesłuszna. Przecież
czytałam ff w podobnym stylu i wszystko było ok. Problem polega na tym, że książka
to już nie ff, to zadrukowane strona, które poszło kilka drzew. To książka,
którą ktoś edytował i uznał za zdatną do wydrukowania. Jest kilka rodzajów ff.
Takie, które są na tyle złe, że po jednym zdaniu najlepiej przestać czytać,
takie które, są napisane przystępnie, ale nie są niczym interesującym. Są też
takie, które są napisane świetnie i które naprawdę zasługująca publikację,
których zarówno treść, jak i styl dorównują, a czasem przewyższają już wydane
pozycje. 50TG jeszcze jako ff się
bronią, jako książka są już koszmarem. Napisane w najprostszym językiem. Styl na
poziomie szkolnego opowiadania Niejednokrotnie miałam wrażenie że autorka
przypadkowo dobiera zdania. Tak jakby pisała jedno, odchodziła i powracała i
nie patrząc na poprzednie pisała kolejne. Niezwykle szczegółowe opisy, pomijam
fakt opisu wiadomych scen, ale opis tego jak bohaterka szykuje się do wyjścia
jest bolesny. Opis każdego elementu odzieży jaki na siebie zakłada, za każdym
razem i tego jaki z siebie ściąga. Oni naprawdę często się rozbierają.
Zastanawia mnie czy Convers może sponsoruje książkę, bo oni naprawdę często ściągali
Conversy. Autorka nie pomija niczego.
Opisy tak szczegółowe, że brakowało tylko nazw prezerwatyw (swoją
drogą, aż dziw że żadna firma tego nie wykorzystała) po kilku strona stają się
irytujące, nużące, wręcz wkurzające. Apogeum absurdu autorka osiągnęła w scenie
z tamponem (jeden z tych momentów, który zadecydował nad moją oceną książki).
Sposób napisania tej książki jest Koszmarem. Książkę czytałam w oryginale. Nie
wiem na ile polskie tłumaczenie było trafne, ale nie wierzę, że nawet najlepszy
tłumacz mógł z tego wycisnąć coś więcej. Autorka ma bardzo ograniczony zasób
słownictwa, epitetów i określeń. Niejednokrotnie miałam wrażenie, że powtarza
się, zmieniając tylko kolejność wyrazów. Przykro mi, że tak wiele wspaniałych
opowiadań nie zostanie wydane, przykro mi, że ta książka okryła złą sławą ff.
4. Autorka.
Wierzcie, nic tak mnie nie zszokowało jak wiadomość, że E. L. James ma 52 lata. Styl, treść i fakt
pochodzenia 50tG wskazuje raczej na
młodą dziewczynę, a nie na kobietę, która już chyba coś w życiu przeżyła.
Ponownie pomijam treść, jeżeli ktoś kiedyś przeczytał choć kilka książek z pewnością
nie napisałby czegoś tak złego. Nie wiem czy wina wynika z całkowitego braku
talentu, z małej ilości przeczytanego czegokolwiek,
czy ze złego doboru literatury. Stawiam na wszystko. To najbardziej mnie boli w
całym tym szumie. Kobieta stworzyła coś naprawdę złego i zarabia na tym miliony.
Sprawiedliwości nie ma.
5. Czytelnicy.
W
recenzji inni odbiorcy nie są ważni, wydaje mi się, że produkt powinien mówić
sam za siebie, jednak w tym wypadku, to czytelnicy ukształtowali produkt. Po
pierwsze autorka, która sama była czytelnikiem sagi, po drugie czytelnicy 50TG są odpowiedzialni za ten olbrzymi rozgłos. To
im w tym punkcie oddaje głos. Wiem, że znów generalizuję i przyczepiam
etykiety, ale czytając książkę, nie mogłam uciec od takiego kategoryzowania.
Nie wiem czy ktokolwiek może czerpać jakąkolwiek przyjemność z czytania. Dla
mnie osobiście jest to żenująca próba przelania na papier fantazji niewyżytej
autorki.
Jako
„porno dla mamusiek” może i spełnia swoje zadanie, ale dla randomowego
czytelnika to katorga. I nawet dla tych co czytają fan ficki jest to lektura nie do zaakceptowania.
Wyróżniłabym
tu kilka kategorii czytelników: przysłowiowe mamuśki (chociaż oczywiście nie
mówimy tylko o mamuśkach)- dla których książka jest wyartykułowaniem fantazji
(naprawdę nie chcę używać tu słowa „podniecająca”), ci randomowi, zwykli
czytelnicy, którzy byli ciekawi, ci co nie czytali, ale i tak mają wyrobioną
opinię i fani zmierzchu/ czytelnicy ff, którzy też byli ciekawi, ale potrafią
znieść więcej. Mimo, że w każdej grupie znajdą się zarówno tacy którym się
podobało i tacy którzy będą hejtować, nie zmieni to faktu, że książka dostała
więcej uwagi niż na to zasługuje. Dlatego w pewnym stopniu żałuję, że
właśnie marnuję wasz czas.
6. Film.
Mamy tu do czynienia z dość wierną ekranizacją. Oczywiście, i na całe
szczęście, pominięto kilka wątków, które chyba nawet najodważniejszy widz niebyły
w stanie strawić (patrz. tampon). Idealnie odzwierciedlona postać Anastazji i nie wiem czy to
wina podobieństwa aktorki do postaci, czy gry aktorskiej, ale Anastazja była w
filmie tak samo beznadziejna jak w książce. Jedyną rzeczą przemawiającą na
korzyść filmu jest brak narracji ze strony głównej bohaterki, oszczędzenie nam
jej żenujących myśli i sposobu bycia. Film jest mniej szokujący niż to
reklamowano. Jest znacznie bardziej zachowawczy niż książka. Niestety między aktorami nie ma chemii- jest jej tyle co na plakacie powyżej. Jamie Dornan się stara, ale ile sam może udźwignąć? Nie wiem wokół czego
było tyle szumu, ale bez wątpienia, oprócz tego, że jest to hit i najszybciej sprzedająca
się produkcja, jest też najbardziej przereklamowana, przegadana i wyolbrzymiona.
Gdyby nie cały szum i otoczka pewnie przeszedłby bez echa.
Znacie
moją miłość do filmów. Naprawdę zawsze staram się doszukiwać plusów i rzeczywiście
soundtrack im się udał, ale poza nim... Boli mnie, że taki film, który
absolutnie jest czymś nijakim, ma tak wielki odbiór. Boli mnie, że tyle
zarobił. Boli mnie że powstaną kolejne części. Boli mnie, że wszystko jest dla
kasy i widzowie są naciągani, wmawia się im jedno, pokazuje drugie.
Pięćdziesiąt twarzy Greya ma
tych twarzy kilka. Żadna z nich mi się nie podoba, żadna nie zasługuje
na uwagę. Wydaje mi się, że zamiast poświęcić czas, pieniądze, papier, taśmę
filmową na coś wartościowego, udowodniono, że nie liczy się jakość, tylko
pieniądze. Jeżeli jeszcze powstanie filmu jest zrozumiałe, to wydanie książki to
pomyłka.
Dlaczego
przeczytałam książkę? Z cholernej ciekawości. Gdy ją zaczynałam, byłam
optymistycznie nastawiona, postanowiłam nie sugerować się opiniami i swój
pogląd wyrazić dopiero po całkowitym zbadaniu tematu. Tak, zostały mi do
przeczytania pozostałe 2 części, ale wątpię bym to zrobiła kiedykolwiek w
przyszłości.
Już słyszę głosy "przecież to erotyk, treść się nie liczy."
Naprawdę nie chodzi o treść, nie mam nic przeciwko takim książką,
każdy coś lubi, ale chodzi o jakość i jej będę się czepiać do końca. Naprawdę
można było to napisać sto razy lepiej. Można było dodać coś więcej niż liche opisy
fantazji Christiana Greya.
Widocznie
książka miała być tylko tanim i pustym opisem seksu na pięćdziesiąt sposobów, ale w takim wypadku, na
miejscu autorki tak bardzo bym się nie obnosiła z swoim nazwiskiem. Nie no,
nawet erotyki można lepiej napisać, książki kucharskie mają w sobie więcej
pikanterii niż to coś.
Kończę,
pewnie was już znudziłam. Wierzcie mi tylko, że zrobiłam to nie tylko dla
siebie ale i dla was. Sama zaspokoiłam swoja ciekawość- i żałuję, a wam dałam
powód by nie czytać.
Jeżeli
planowaliście/planujecie przygodę z tą serią, to dla waszego zdrowia
psychicznego i fizycznego, radzę by przygoda ta zakończyła się na tym poście. Wyświadczcie
przysługę sobie, światu literackiemu, drzewom i wszystkim twórcom ff, którym się
teraz obrywa.
Przeczytałam obie części. Zaczęłam od drugiej, a pierwszej jeszcze nie przeczytałam ponieważ obejrzałam film i uznałam, że nie mam po co czytać, ale chyba jednak przeczytam. Bez ogródek - film i książka mi się spodobały.
OdpowiedzUsuńCo mi się spodobało?
Nie zwróciłam już uwagi na sposób pisania, bo to że jest zbyt prosty jest oczywiste. Nie zwróciłam też uwagi na to, że Ana często zmienia zdanie. W końcu jest kobietą i ma do tego prawo. Jeszcze nigdy nie spotkałam kobiety, która przez cały czas miałaby takie samo zdanie.
Seks? Też na niego nie zwróciłam uwagi. Ludzie robią dziwne różne rzeczy, kupę na klatkę, piją własny mocz - innych przykładów przytaczać nie będę bo są ohydne i nie ma co sobie życia nimi obrzydzać. To co oni robią nie jest niczym innym niż to, co robi 99% ludzkości na całym świecie.
CHRISTIAN. To on tutaj jest moją najbardziej świecącą gwiazdą w całym tym wszechświecie "Pięćdziesięciu Twarzy Greya". Gdybyś przeczytała pozostałe części to dowiedziałabyś się, jak bardzo Christian zmienił się dla Any i jak bardzo ona na niego wpłynęła i wtedy naprawdę mogłabyś opisać ich relację bo w całej trylogii jest ona przedstawiona a nie tylko w pierwszej części. Pierwsza część to lekki wstęp tego co między zaczyna się rodzić.
To, że ona zgodziła się na seks a dopiero później oni się jakoś pokochali też nie jest dla mnie szokiem, bo ile jest młodych osób, które na takiej relacji postawili swój związek? Mnóstwo. Są też ludzie będący ze sobą ze względu na seks.I mnóstwo jest też kobiet, które wiążą się z bogatymi facetami, mającymi dziwne fantazje. O ile Christian jest trochę niebezpieczny w pierwszej części w drugiej doznał szoku przez odejście Any, "dostał patelnią w twarz", opamiętał się i zaproponował Anie "Waniliowy związek" - czyli seks bez żadnych dodatków, chyba że Ana się zgodzi.
W drugiej i trzeciej części dowiadujemy się też wielu szczegółów o Christianie, m.in o jego dzieciństwie, o jego fobiach, odkrywamy przyczyny jego zachowań czy charakteru. Mogłoby się wydawać, że ta książka jest pusta, ale jeśli ktoś ma wąski umysł to będzie wąsko wszystko odbierał. Trzeba umieć szukać drugiego dna nawet, jeśli mielibyśmy przekopać się do jądra ziemi. Niewiele książek w życiu przeczytałam, ale to nie oznacza że niczego nie wiem na ich temat bo wiem dużo. Wystarczy, że znam swoje zainteresowania i wiem, co mi się podoba. Filmy kocham, obejrzałam ich pełno w całym swoim życiu.
Zgadzam się w pełni z komentarzem Patrycji Wiktorii. Będę bronić tej książki, ponieważ pokazuje głęboki problem z jakim się zmagał główny bohater. Ale fakt, dopiero po przeczytaniu ostatniej części jesteśmy w stanie go zrozumieć.
OdpowiedzUsuńPierwszą część czytałam z niesmakiem, tak jak Tobie wydawała mi się pusta, uboga językowo, krążąca tylko wokół jednego tematu. Jednak końcówka mnie zaintrygowała i skusiłam się na przeczytanie najpierw drugiej, a później (zdecydowanie najlepszej) trzeciej części. I nie żałuję. Dodam, że czytałam polską wersję. Książka wciąga, rozdziały kończą się w takich momentach, że nie jesteśmy w stanie się od niej oderwać, a wątek z Jack'iem Hyde'em dodatkowo napędza akcję i wzbudza ciekawość Czytelnika.
Czekam zatem na Twoją recenzję po przeczytaniu kolejnych dwóch części ;)
Pozdrawiam, K.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńOch św. Barnabo, och, och, jaki on jest boski, och, och... ;-)
OdpowiedzUsuńNaprawdę czytając to trochę mnie zatkało. Bardzo mnie zaciekawiłaś.
OdpowiedzUsuńCo do Greya to ja bardzo lubię tę serię, przeczytałam całą i nawet 4 część z perspektywy Greya i naprawdę nie wiem czemu aż tak ludzie znęcają się nad tą powieścią. Dla mnie była fajna mimo stylu autorki.
http://kochamczytack.blogspot.com