niedziela, 24 czerwca 2018

"Naznaczeni śmiercią" Veronica Roth

Czytając Naznaczeni śmiercią przeżyłam wiele wzlotów i upadków. Sam fakt, że zwlekałam z jej przeczytaniem ponad rok o czymś świadczy. Veronica Roth nie należy do moich ulubionych autorek. Moja przygoda z Niezgodną była burzliwa i nie skończyła się happy endem. Nie ukrywam, że Tris to jedna z najmniej lubianych przeze mnie postaci literackich, a sama trylogia, jedną z najsłabszych jakie czytałam. Skądś jednak ta miłość do pisarki musiała się wziąć, więc z nowa serią chciałam jej dać jeszcze jedną szansę. Niedawno była premiera tomu drugiego więc przestałam się ociągać i przeczytałam pierwszy.


Na jednej z planet w odległej galaktyce żyją dwa nienawidzące się wzajemnie i walczące o władzę ludy. Losy Cyry i Akosa splatają się brutalnie. Początkowa wrogość przeradza się we wzajemne ukojenie. Kiełkujące uczucie wymaga zaprzeczenia dawnym relacjom, obsesjom, wyobrażeniom. Naznaczeni śmiercią, naznaczeni stratą. Wyzwoleni przez miłość.

Naznaczeni śmiercią miało dla mnie jedną wadę- nie porwała mnie. Nie był oryginalny pomysł- ile można czytać o nastolatkach z mocami w których rękach sa losy całego świata, o despotycznych władcach i zakazanej miłość. Dodatkowo już raz czytałam książkę o dziewczynie która potrafiła zabijać dotykiem. To wszystko spowodowało, że trochę obawiałam się, że Roth pójdzie w ślady Aveyard i złączy wszystkie możliwe utarte schematy. Tak w sumie było, ale na szczęście pojawiły się elementy, które nie pozwoliły mi na całkowite przekreślenie tej książki. Zacznijmy jednak od początku.

Nasi główni bohaterowie to klasyczny motyw Romea i Julii. Wrogowie którzy wbrew wszystkiemu zaczynają się darzyć głębszym uczuciem. Ona wywodząca się niemal z królewskiego rodu, on wróg, którego brat jest cennym łupem dla jej brata. Szekspirowski scenariusz. I gdyby nie to, że "gdzieś to już czytałam" pewnie czytałoby mi się lepiej bo sam pomysł nie był najgorszy. Problem Roth polega właśnie na tym, że pomysły ma dobre, pisze naprawdę dobrze, ale niestety realizacja założeń nie zawsze jej wychodzi. I tu mój największy problem, bo między prologiem a ostatnim zdaniem czegoś mi brakowało, czegoś co spowoduje, że chciałabym od razu sięgnąć po tom drugi.

Gówna bohaterka, fakt jest silna i niezależna, a w porównaniu do Tris* to nawet można w nią uwierzyć. Z czasem nawet można zacząć przymykać oko na to, że to postać mało oryginalna. On też nie jest jakiś nadzwyczajny, ot po prostu łatwo go lubić. Razem działają całkiem sprawnie, dobrze wyglądają, ale mimo wszystko czegoś ciągle mi brakuje. Mimo całkiem solidnych podwalin, postacie te są... troszkę nijakie.

Ta recenzja chyba cała będzie tak wyglądała. Naznaczeni śmiercią mają taki problem, że plasuje się gdzieś między "średnia" a "dobra". Może nawet "bardzo średnia". Zamysł jest fajny, dynamika nie najgorsza, bohaterowie całkiem dobrze zarysowani, a równocześnie nakreślone jest to tak, że w bezmiarze fantastyki YA jest to bardzo nijakie. Na szczęście światełko nadziei tlące się gdy zaczynałam lekturę nie zostało całkowicie zgaszone. Jeśli jednak Splątani przeznaczeniem nie wniosą nic interesującego to chyba podziękuję pani Roth na dobre.

Dlaczego sądzę, ze książka była nijaka? Bo akcja stworzona była jak taka sinusoida. Zaczęło się interesująco po czym przez dobrych i kilkadziesiąt stron staliśmy w miejscu. I podobnie było z bohaterami. Ich przeszłość została w interesujący sposób nakreślona, a później to nie miało wielkiego znaczenia, bo przez znaczną część powieści się nie rozwijali. Trochę tak jakby sam fakt, że Cyra ma głupiego brata i potrafi dotykiem zabijać powinien nam wystarczyć do jej zrozumienia. A większości trzeba domyślać się samemu. Akos (którego imienia już nie pamiętałam) też mógłby być lepiej zarysowany. No i ten ich romans- taki sztuczny. Gdyby nie to że ich czyny były wprost napisane, trudno by było wyczuć, że coś ich łączy.

Trudno też powiedzieć coś więcej o świecie przedstawionym. Akcja dzieje się w kosmosie i samo to daje już bezkres możliwości, a jednak, autorka kompletnie tego nie wykorzystuje. Wydarzenia mogłyby dziać się absolutnie wszędzie a efekt byłby ten sam. Chcecie poczytać o jakiś kosmicznych opowieściach? Wybierzcie W ramionach gwiazd lub Diablikę, a z pewnością będziecie bardziej zadowoleni.

Zdawać by się mogło, że najtrudniej napisać recenzję negatywną, ale z wylewaniem jadu nie mam problemów. Najtrudniej pisać o tym o czym ma się niewiele do powiedzenia. Chyba trochę nabrałam się na wysyp pozytywnych recenzji, ale nie wiem czy tamte osoby rzeczywiście ją czytały bo po czasie jakoś entuzjazm pada.
Plus jet z pewnością taki, że nie zawiodłam się całkowicie, bo też niewiele oczekiwałam i na nic się nie nastawiałam. Po przygodzie z Niezgodną  wręcz mogłabym wyznaczyć tu więcej plusów, ale powiem wam szczerze, minęło kilka dni od kiedy skończyłam książkę i już zaczynam ją zapominać. Powieść nie jest zła ale nie też bardzo dobra. Po przeczytaniu tylu książek o podobnej tematyce, po prostu oczekuję czegoś lepszego niż dobrego pomysłu. Skoro jednak mam już drugi tom to i jej recenzję przeczytacie, a co będzie dalej zobaczymy.



Za książkę dziękuję:

*wybaczcie te wszystkie odwołana do Niezgodnej ale ja naprawdę nie lubię tej serii a jeszcze bardziej nie lubię Tris.
Czytaj dalej »

poniedziałek, 4 czerwca 2018

"Miłość i inne zadania na dziś" Kasie West

Każdą informację o nowej książce Kasie West, przyjmuję z wielką ekscytacją. Na mojej półce są wszystkie jej wydane w Polsce powieści, każdą z niech przeczytałam na jeden raz i każda z nich bardzo mi się podobała. Kiedy wiec w Wydawnictwo Feeria ogłosiło kolejną zapowiedź bardzo się ucieszyłam, bo przyznam że w tym roku z czytaniem u mnie różnie bywa. Liczyłam więc, że Kasie West mi pomoże, bo jeszcze się na niej nie zawiodłam. Czy mnie wyleczyła nie wiem, ale z pewnością przez te kilka godzin poświęconych lekturze byłam tak pochłonięta, że jedyne co chciałam robić to czytać. 


Przed 17-letnią Abby Turner całe lato. I ta perspektywa byłaby najwspanialsza na świecie, gdyby nie to, że… z paczki jej przyjaciół w mieście zostaje tylko Cooper, któremu kiedyś wyznała miłość, ale on zbył ją śmiechem, jej tata jest gdzieś daleko, a pod jego nieobecność mama już prawie nie wychodzi z domu i wszędzie szuka zagrożeń. Abby marzyła o wystawieniu swoich obrazów w miejscowym muzeum, ale jej prace zostały odrzucone – podobno brak im głębi i dojrzałości.

W tej sytuacji Abby postanawia ekspresowo dojrzeć. Tylko jak to zrobić? Pomóc może stworzenie listy zadań, których wykonanie przyniesie doroślejsze spojrzenie na świat. Abby daje sobie miesiąc na zrealizowanie wszystkich jedenastu punktów ze swojej "Listy serca". Wróć, dziesięciu, bo jedenasty punkt, "mieć złamane serce", już zaliczyła.

Ale gdy ten miesiąc nieuchronnie mija, Abby zaczyna zdawać sobie sprawę, że aby zostać prawdziwą artystką, być może trzeba nie tylko wypełnić zaplanowane zadania, ale nawet… zmienić siebie. Czy poszukując prawdziwej siebie, znajdzie jednocześnie odwzajemnione uczucie?...

Wielkim atutem powieści jest to, że mimo  iż opis wydawać się może banalny, fabuła przewidywalna to jej książki do banalnych nie należą. Owszem to nie są wyszukane historie, ale w tej prostocie mieści się wszystko za co lubię jej książki.

Więcej o wydanych wcześniej pozycjach piszę tutaj.

Po pewnej przerwie, zawsze mam lekką obawę, że tym razem nie będzie to to samo, że być może albo West albo ja się zmieniłam. Na szczęście było to jak powrót w ulubione miejsce. 

Abby, główna bohaterka, to artystka marząca o szkole artystycznej. Jest w wieku, w którym zaczyna myśleć o przyszłości i by móc robić to co chce w przyszłości musi poprawić swój styl. Samo piękne malowanie nie wystarcza by być wielkim artystą, by się przebić. West zwraca uwagę na prostą rzecz, o której jako nastolatkowie nie myślimy. O tym, że marzenia a ich realizację dzieli daleka droga. Wszystko można osiągnąć ciężką pracą, jednak szczególnie gdy jesteśmy młodzi musimy się jeszcze wiele nauczyć. Gdy prace Abby spotykają się z krytyką jest to dla niej jak kubeł zimnej wody. Jej pracom brakuje wyrazu, duszy. I tu pada kolejne pytanie, które tak rzadko zadają sobie pisarze literatury YA: co o życiu i świecie może wiedzieć 17 latka (daleko szukać, Tris z "Niezgodnej"). To za co zawsze ceniłam West to za ukazanie nastolatków, młodych-dorosłych, w sposób realistyczny, taki prawdziwy, normalny. Z jej postaciami łatwo się utożsamiać, nawet teraz, gdy mam sporo lat więcej niż Abby i jej przyjaciele, pamiętam jak miałam 17 lat i wiem, że wtedy z Abby mogłabym znaleźć wiele cech wspólnych. 

Ta lista zadań, wspomniana w opisie to nie tyle ekspresowy kurs dorastania jak bardziej motywator do działania, do wyjścia poza swoją strefę komfortu. West wykorzystała ten motyw by stworzyć wartką interesującą akcję, która nie będzie sztucznie nadmuchana i przesadzona. Lista jest też ciekawym motywem na ukazanie relacji między Abby a jej rodziną i przyjaciółmi.

Już od pierwszej książki byłam fanką tego jak pisarka kreuje romans między swoimi bohaterami. Przede wszystkim jako zdrowy związek oparty na właściwych wartościach i uczuciach. Relacja między Abby - chłopcy jest urocza. Dziewczyna jest w wieku w którym już marzy o miłości, wie czym jest złamane serce, wie co znaczy kochać, ale tak naprawdę wiele nie doświadczyła. A najgorsze jest to, że jedyną osobą w której była zakochana jest jej najlepszy przyjaciel.
I kolejny plus za to, że Abby nie jest wzdychającą do chłopaka dziewczyną, której życie uczuciowe kontroluje wszystkie jej działania. Owszem, jest to ważny element powieści, wszak to romans, ale nie jest to wszystko co stanowi o tym kim jest Abby. Dzięki Bogu.

Bardzo lubię jej przyjaźń z Cooperem i samego Coopera. 
Jednym z moich ulubionych elementów było ukazanie rodziny. W młodzieżówkach często rodzice, rodzina jest odstawiona na 2, 3 plan. Dzieciaki żyją po swojemu. Tu Rodzina jest bardzo ważnym ogniwem. Matka z problemami, kochający i przebojowy dziadek i ojciec, który jest daleko. Cieszę się, że jest to tu tak ważne, bo naprawdę potrzebujemy takich książek. Które pokazuję, że nastolatkowie mogą dogadywać się (nawet z problemami) z najbliższymi. 

Miłość i inne zadania na dziś to bardzo ciepła, bardzo prawdziwa książka od której nie mogłam się oderwać. Dosłownie pochłonęłam ją w jedno gorące popołudnie. Jest to idealna powieść na lato, wręcz kwintesencja wakacyjnej powieści. Kasie West ma dar przekazywania takich zwyczajnych ale nie nudnych historii o ludziach, o uczuciach, o życiu takimi jakie są naprawdę. 

W ostatnich tygodniach wiele naczytałam się opinii, że jeśli książka jest lekka, łatwa i się ją szybko czyta to nie przedstawia żadnych wartości. Nie zgadzam się. Coś co ma wyżej wymienione cechy nie musi być bezwartościowe. Książki Kasie West przedstawiają świat, który absolutnie posiada potrzebne nam wzorce, po prostu przekazuje to w taki sposób, ze naturalnie to do nas dociera.
Doceniam ją za propagowanie wzorców zachowań o których często zapominamy. Że pierwsza miłość nie musi być burzliwa i namiętna, że dziewczyna może być sobą a nie tym kim chcą ją widzieć inni, że ważna jest rodzina. Nie trzeba szokować i budować niepotrzebnego dramatyzmu by zainteresować czytelnika.  

Co ciekawe, pierwszą książką West jaką przeczytałam był Chłopak z sąsiedztwa i mimo przeczytanych do maja 5 innych, ta pierwsza była moją ulubioną. Teraz zastanawiam się poważnie czy nie mam nowego ulubieńca. Może dlatego, że tak wiele swoich cech widziałam w Abby, może za dynamizm między nią i Cooperem i innymi bohaterami. Może za dziadka z poczuciem humoru. Ta książka ma tak wiele dobrych cech, że nie można wskazać jednej najlepszej.

Najnowsza powieść Kasie West była wszystkim na co liczyłam i czego oczekiwałam. Jedna z najprzyjemniejszych książek jakie przeczytałam w tym roku. 



Za książkę dziękuję
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia