wtorek, 28 listopada 2017

BookNerd Rev: "Gwiazdkozaur" Tom Fletcher

NARESZCIE!

Osoby którą śledzą moje social media pewnie zauważyły, że w moich postach od dłuższego czasu króluje jeden temat. Dziś nareszcie mogę podzielić się z wami recenzją wyjątkowej i chyba najlepszej świątecznej opowieści jaka się pojawiła od czasów Dickensa. 



Poznajcie Williama Trundle, dziesięciolatka który ponad wszystko kocha trzy rzeczy. Swojego tatę, Święta Bożego Narodzenia i dinozaury, dlatego łatwo możemy domyślić się o czym najbardziej marzy William i o co poprosi  Świętego Mikołaja.


Jest też wspomniany tata Williama, Pan Trundle, który jest najprawdopodobniej największym fanem i znawcą Bożego Narodzenia. Wie o tym WSZYSTKO!



Jak w każdej opowieści o Świętach ,nie może zabraknąć też Świętego Mikołaja, który jest tak wielki, jak tylko możecie sobie wyobrazić, oraz rzeszy jego elfów, które mówią tylko rymem.


Jest też Łowca, który jest najpodlejszym z podlejszych i zrobi wszystko by dostać to czego pragnie. oraz Brendy Payne najwredniejsza dziewczyna w szkole (a może i na świcie).


No i jest oczywiście Gwiazdkozaur, najprawdziwszy dinozaur!

Powieść Toma Fletchera, zanim jeszcze pojawiła się oficjalna informacja, że zostanie wydana w Polsce, była najbardziej wyczekiwaną przeze mnie premierą. Wiem, że w dużej mierze wpływ na to miał sam Tom, którego jestem wielką fanką i byłam pewna, że jeżeli on się za coś zabiera, to będzie  to dobre. Zdaję sobie sprawę z tego, że wielu z Was może nie znać Toma, chociaż jest bardzo popularnym, szczególnie na Wyspach, muzykiem, więc odsyłam do mojego poprzedniego posta, w którym przybliżałam jego sylwetkę. Szczerze wierzę, że pierwszy krok do pokochania tej książki wiedzie, przez pokochanie jej autora.

Drugim powodem mojej ekscytacji Gwiazdkozaurem były Święta. Sama należę do tej grupy ludzi, która kocha zarówno ten bardzo tradycyjny, jak i komercyjny wymiar Bożego Narodzenia. Święta to najbardziej magiczny okres w roku, kocham świąteczne opowieści, klimat i taką wyjątkową aurę, której nie posiada nic na świecie. 

I na koniec sama historia, która bardzo mnie zaintrygowała i mam nadzieję, że tą recenzją zaintryguję też was. 

Historia Williama Trundle z pozoru, i w sumie słusznie, może jawić się jako magiczna przygoda świąteczna. Jeżeli łączymy Świętego Mikołaja i dinozaura, musi wyniknąć z tego coś niezwykłego. I rzeczywiście Gwiazdkozaur to wszystko to czego się spodziewamy. Coś co rozbudzi wyobraźnię i co będziemy czytać z zapartym tchem. Absolutnie wymarzony scenariusz dla żądnych przygody dzieciaków.
Tom stworzył całą gamę fantastycznych i barwnych postaci. Pokusił się nawet o przetworzenie na własne potrzeby Bieguna Północnego w taki sposób, że zdaje się on być jeszcze bardziej niezwykły niż kiedykolwiek. W swoją powieść Tom całkowicie przelewa swoją miłość do Bożego Narodzenia i robi to tak umiejętnie, że sama zapominam w co "wierzyłam" do tej pory i ulegam urokowi jego wizji. Wszak "jeżeli coś jest napisane w książce, musi być prawdą".

Wielką zaletą tej książki jest sposób w jakim wszystko jest opisane. To książka dla dzieci i Tom doskonale wpisuje się w ten gatunek. To jak przedstawia świat, jest bardzo plastyczne, niezwykle proste ale zarazem całkowicie niebanalne. Opisując go, robi to tak jak powinno się opowiadać dziecku. Z lekką przesadą, ale jak najbardziej wskazaną. Tak, że nawet bez obrazków dziecko jest sobie w stanie wyobrazić chociażby "grubego, wręcz grubastycznego Mikołaja" lub "coś wielkiego, coś astronomicznie, międzygalaktycznie, przekosmicznie wielkiego" co spowodowało że wymarły dinozaury.

Te pogrubione słowa, inne fonty powodują, że książkę wspaniale czyta się na głos, bo automatycznie akcentujemy we właściwym miejscu.  

Jego styl jest bardzo zabawny, urzekający wręcz. To książka niby dla dzieci, ale wyobrażam sobie czytających ją dorosłych (w sumie sama nim jestem), którzy bawią się równie dobrze. 
Najwspanialsze w jego stylu jest to, że Tom nie traktuje dziecka jak dziecka, któremu wszystko trzeba przedstawić porządnie, bo tak wypada. Nie, Tom traktuje dziecko bardzo poważnie i dlatego przedstawia świat bardzo niepoważnie, czyli dokładnie tak ,jak dziecko chciałoby go widzieć.
Dlatego będzie tu mowa o tyłku Mikołaja, wykupkowaniu planety i innych rzeczach które dzieciakom sprawiają radość i które zwyczajnie je bawią. 
Wyobrażam sobie chichot dzieciaków, które czytają tę książkę (lub jest ona im czytana), z licznych żartów i wstawek narratora. Ba! mnie to szczerze bawiło.

Ale humor to nie wszystko. Tom Fletcher zadbał o to by w tej otoczce lekkości przekazać też coś bardzo ważnego.

Po pierwsze sam William Trendle. Wszyscy wiemy jak ważna jest różnorodność w literaturze. By reprezentowała ona nie tylko różnorodność rasową, płciową, religijną ale by po prostu reprezentowała społeczeństwo. William Trundle jeździ na wózku inwalidzkim. W wyniku wypadku któremu uległ w dzieciństwie niestety nie może chodzić. Nie wiem czy kiedykolwiek czytałam książkę, czy to dla dzieci czy dorosłych (chociaż tych pierwszych w szczególności), gdzie główny bohater jeździłby na wózku. Co jeszcze ważniejsze, Tom nie tworzy z tego głównego wątku fabularnego, nawet nie wprowadza tym dramaturgii. Dla Williama wózek to integralna część jego samego jak dla kogoś kolor skóry, włosów. Oczywiście ma to wpływ na akcję, szczególnie gdy pojawia się Brenda "najwredniejsza dziewczyna w szkole (a może i na świcie)", ale tak samo mogłoby być gdyby William był np gruby, albo bardzo niski. Tym samym dzieci takie jak William, zyskały wreszcie bohatera z którym w pełni mogą się utożsamiać, a dzieci pełnosprawne kogoś, kto pokaże im, że takie dzieci nie różnią się od niczym poza sposobem poruszania.

Gwiazdkozaur niesie ze sobą ponadto wiele pięknych słów, które myślę, że szczególnie przypadną do gustu starszemu czytelnikowi. Takich pięknych prawd życiowych o miłości, przyjaźni, potędze wyobraźni i wiary w spełnianie marzeń. Ciocia Ebi w swoim filmiku zwróciła szczególną uwagę na jeden akapit ze strony 311. Absolutnie przepiękny i taki prawdziwy. Jako dorośli traktujemy dzieci trochę za bardzo z dystansem, tak jakby byli osobnym bytem, zapominając jak wiele mocy jest w tych małych ludziach i jaka magię ze sobą niosą. Tom wykazuje się olbrzymim szacunkiem do swojego małego czytelnika w każdej części swojej powieści.

Czytanie Gwiazdkozaura było niezwykłą przyjemnością nie tylko ze względu na samą historię ale również była to przyjemność dla oka. Nie mam chyba w swoich zbiorach książki równie pięknej jak ta. Chyba tylko ilustrowany Harry Potter mógłby stanowić konkurencję, a i tego nie jestem w 100% pewna.  

Począwszy od okładki, przez przepiękny grzbiet


drugą okładkę, którą odkrywamy po zdjęciu obwoluty,


poprzez przepiękne ilustracje, które fantastycznie komponują się z tekstem.



Odpowiedzialny za nie Shane Devries dodał tej książce jeszcze więcej magii dzięki czemu jest jeszcze bardziej wyjątkowa i niezwykła. 

Nie można też nie wspomnieć o piosenkach, które również stanowią integralną część ksiazki. Tom jest muzykiem, Gwiazdkozaur zrodził się dzięki piosence, elfy ciągle tu śpiewają. Gdyby tylko można byłoby tego posłuchać...


No i można. Wprawdzie nie u nas (jeszcze?) ale Gwiazdkozaur własnie został wydany w Wielkiej Brytanii z specjalną płytą, gdzie możemy posłuchać utworów skomponowanych przez Toma na potrzeby musicalu, który będzie miał swoją premierę już w grudniu. A to przedsmak tego co będzie działo się na deskach teatru:


i filmu. Bo Gwiazdkozaur absolutnie oczarował wszystkich i już niebawem trafi na duży ekran. Możecie sobie więc wyobrazić jak wyjątkowa to opowieść. 

Posłuchajcie chociażby tego utworu:


Nie ukrywam, popłakałam się na tym teledysku, Lily nie jest Willem, została wybrana by docenić jej niesamowite osiągnięcie, ale piosenka jak najbardziej fantastycznie oddaje klimat powieści i  według mnie stanowi dodatkową zachętę do jej przeczytania.

Nie wiem jak bardziej mogłabym zachęcić was do Gwiazdkozaura. Jeżeli szukacie prezentu dla kogoś w wieku do 12-13 lat myślę, że nie znajdziecie nic lepszego. 


Chociaż powiem szczerze... to prezent idealny da wszystkich. Boże Narodzenie to taki magiczny czas, gdy każdy budzi w sobie tę cząstkę dziecka, która mu jeszcze pozostała. Sądzę, że każdy czerpałby wielką przyjemność z tej magicznej powieści. 

Gwiazdkozaur to wspaniała, ciepła i zabawna opowieść, która naprawdę przekazuje magię Świąt. Jest tym czym powieść "dla dzieci" być powinna. Jest tym czym powieść świąteczna być powinna. Nie ważne czy jesteś dzieckiem w wieku 8 lat czy 28, nikt z nas nie może zignorować powieści  gdzie Święty Mikołaj i dinozaur występują koło siebie! Wyobrażam sobie, że to ten rodzaj książki którą rodzice podkradają swoim dzieciom a starsze rodzeństwo młodszemu.

Wiem, że to najdłuższa recenzja jaką kiedykolwiek pisałam. Mam nadzieję, że dotrwaliście do końca. Muszę was jednak zawieść, to nie koniec! Na dziś tak, ale już w piątek rozpoczyna się grudzień a to oznacza tylko jedno- Blogmas. Przed wami 24 posty, pojawiające się codziennie i gwarantuję wam, że Gwiazdkozaura tam nie zabraknie!

Zróbcie sobie, swoim dzieciom, rodzeństwu, kuzynom, dzieciom znajomych, przyjaciołom, tę przyjemność kupcie książkę Toma Fletchera. Święta mogą być jeszcze lepsze gdy będzie wam towarzyszył Gwiazdkozaur. 



Ja tymczasem idę zakupić egzemplarz dla moich młodszych kuzynów!


Za książkę dziękuję:
Czytaj dalej »

niedziela, 26 listopada 2017

"Liga Sprawiedliwości" czyli DC się stara

Piszę tę recenzję drugi raz, bo za pierwszym razem coś się nie kleiło. Czy to wina oglądanego w tle Niesamowitego Spider-Mana czy mojego chaosu myśli to nie wiem, ale tamtego nie powinniście czytać. Myślałam nawet by sobie darować, ale głos ludu na Facebooku powiedział, że niektórzy chcą tę recenzję, więc podejście 2.0.


Zanim przejdziemy do recenzji-recenzji, musicie wiedzieć parę rzeczy. Po pierwsze mam niezdrowe podejście do superbohaterów, szczególnie tych DC, których zawsze preferowałam. Weźmy chociażby mój licencjat o Batmanie. Po drugie mój stosunek do tych produkcji jest dość prosty - te filmy (czy to Marvela czy DC) nie są arcydziełami kinematografii i nigdy nie będą, zawsze coś zgrzyta, szczególnie w DC. Ale zamiar czy to komiksów, seriali czy filmów był od początku jeden- rozrywka. I z tym nastawieniem zawsze idę do kina. Jedynym nastawieniem. Bez wielkich oczekiwań. Jeżeli to dostanę, uważam, że podstawowa potrzeba została zaspokojona. W 99% się to sprawdza. 

Tak też było w tym przypadku, a nawet bardziej bo jak zwykle wszyscy wieszali na nim psy więc ja sama unikałam recenzji, tweetów i komentarzy. To był dobry wybór, bo poszłam do kina na świeżo. 

Nawet nie wiecie jak długo czekałam na ten film. Jako fanka DC troszkę cierpiałam widząc świetnie prosperujące i zgrane universum Marvela (chociaż też z tego korzystałam świetnie się bawiąc) i DC miotające się niczym we mgle. Pomijając fantastyczną trylogię Nolana, DC nie radziło sobie najlepiej i chociaż jakość ich najnowszych filmów jet dalej dyskusyjna, wydaje mi się, że przynajmniej kiełkuje u nich jakaś wizja, która może kiedyś przyniesie pomyślne plony. 
Najpierw całkiem dobry Superman czyli Człowiek ze stali, później troszkę dla mnie problematyczny głównie ze względu na nowego Batmana, aczkolwiek nie tak zły jak myśli większość Batman vs Superman, aż w końcu chyba mój ulubiony (po trylogii Nolana) superbohaterki film Wonder Woman. Dodatkowo ekscytację podsycały seriale. Trzymałam się jednak swojego postanowienia i bardzo się nie nakręcałam.


Liga Sprawiedliwości to nie jest film wybitny, ale z dużym potencjałem. Niestety, potencjał ten nie ujawnia się od razu. Miałam wrażenie, że przez pierwsze kilkanaście minut film się trochę nie kleił. Panował tu chaos krótko mówiąc. Chciano chyba stworzyć coś na kształt przedstawiania postaci a'lla Suicide Squad, jednak jeśli tam ten mętlik jakoś udało się zespoić dzięki muzyce i dobremu montażowi, tu mam wrażenie, że ktoś się pogubił w sklejaniu filmu. Czasami niektóre przejścia nie miały sensu. I miałam wrażenie jakby ktoś miał jakiś tam plan ale nie umiał go zrealizować.  

Pojawiają się też dwa zasadnicze problemy.

Po pierwsze Batman... 


nikt mnie nie przekona, że Affleck to dobry wybór. Jego Batman bardziej przypominał robota niż człowieka. W ogóle miałam wrażenie, że jego sceny, szczególnie te w kostiumie, były jak z gry komputerowej. Kompletnie nierealistyczne, szczególnie w porównaniu z jego kolegami z drużyny. Był robotyczny, sztywny i totalnie nie można go darzyć sympatią. Affleck jakby w ogóle nie miał pomysłu na to jak uchwycić tę postać. Nie dość, że gra jednego z najlepszych superbohaterow ever to totalnie go nie czuje. 

Po drugie Wonder Woman ukazana słabszą niż jest. WW to najpotężniejszy superbohater w obu Universach, nawet jej własny film na to wskazywał. Jednak pod koniec tego było parę scen które trochę zaprzeczały temu co wiemy do tej pory. Wonder Woman z łatwością dała sobie radę z bogiem piekieł, a tu męczy się z jakimś mutantycznym gostkiem nie wiadomo skąd lub kosmita w rajtuzach. Generalnie Diana jest zbyt dobra na takie zagrania. Dodatkowo odebrano jej wiele z tego co mogliśmy oglądać w jej własnym filmie. Nie tylko spódniczkę ma krótszą, to kamera czasem za bardzo skupia się na jej pupie czy nogach, niż na jej zajebistości jako totalnej twardzielki, której nic nie jet traszne. Podobnie ma się to do Amazonek. Producenci chyba nie zrozumieli skąd wziął się sukces tamtego filmu. A przedmiotowe traktowanie kobiet wyszło już z mody., tylko tu nikt tego nie załapał. No chyba, że ktoś chce trafić na niechlubną listę koło Kevina Spacey albo pracującego (jeszcze) dla DC Andrew Kreisberga. 

Poza tymi zgrzytami, Liga Sprawiedliwośći okazała się dużo lepsza niż się na to (nie)nastawiałam. Poza samym faktem, że Wonder Woman jest wspaniała sama w sobie i nadal wierzę w jej wielkość, 


to jest tu całkiem przyzwoita dawka humoru oraz nienajgorsze natężenie akcji. To pierwsze zawdzięczamy głównie świetnie skomponowanej i zagranej postaci Flasha. Na początku nie byłam fanką pomysłu stworzenia nowej wersji tego bohatera, gdy jednego mamy już w TV, ale po tym jak serialowy zaczął się staczać, już wszystko mi było obojętne. Po seansie nie jest, bo Flash Ezry jest świetny. Zabawny, lekko nieporadny, wnoszący sporo wigoru do tego ponurego świata. 


Nie narzekam też na Aquamana, który wreszcie wygląda dobrze (i nie mówię tu o fakcie że jest cholernie przystojny i ma świetną budowę ciała) ale nie przypomina zmutowanej Małej Syrenki. Fakt, mało go trochę, ale skoro mamy dostać jego własny film to jakoś to przeżyję. 


Cyborg trochę był mi obojętny szczerze mówiąc, nie zły, nie super. Po prostu nie mam sentymentu, chociaż jego watek był jednym z najsolidniej poukładanym.
I nawet Ten Ktorego Imienia Nie Wolno Wymawiać Bo To Sopiler, Ale Każdy O Tym Wie wypada naprawdę dobrze. 

Akcja całkiem dobrze się rozwija. Pomijając nijaki początek, "Wielka bitwa" wypada całkiem przyzwoicie, dzięki wszystkim poza Batmanem, a z pewnością wypadło to dużo lepiej niż w Batman vs Superman. Nadal twierdzę, że Wonder Woman by sobie sama poradziła, ale może to wina tej krótkiej spódniczki, albo wywlekanego na wierzch złamanego serca, że potrzebowała facetów do pomocy.

Cieszę się też, że DC obstaje przy swoim, nie robi z swoich filmów superbohaterskiego karnawału jak Marvel (któremu to pasuje). Nie uważam że DC powinno wrzucić na luz jeszcze bardziej bo nie potrzebny nam drugi zabawny Marvel. Założeniem DC od początku było ukazanie większego realizmu, trochę mroczności. Tu lepiej można wyczuć genezę komiksowych bohaterów. Wiem, że wielu osobom właśnie to przeszkadza, a radosne i kolorowe filmy Marvela po prostu przyjemniej się ogląda. Dlatego ja też osobiście nie lubię porównań tych dwóch bardzo rożnych światów. Dla mnie to tak różne universa, że nie widzę sensu opowiadania się za żadną ze stron. Grunt to czerpać przyjemność z oglądania, a na tym się nie zawodzę.  

Aczkolwiek... brakuje mi w tym filmie szczególnie czynnika ludzkiego. Takiego czegoś przy czym mocniej zabiło by serce. Jakiegoś większego wewnętrznego konfliktu, heroizmu... jedna maleńka rodzina w zapadłej dziurze (w bardzo stereotypowej) Rosji to trochę mało. Chociaż szczególnie pod koniec widać że twórcy o tym wiedzą tylko jeszcze troszkę im to nie wychodzi. 

No i wylawszy swoje żale powiem wam, że film bardzo mi się podobał. Bo przymknąwszy oko na to co złe, na koniec dobrze się bawiłam, czyli dostałam to po co szłam do kina. Bardzo przyjemna wizyta w kinie i absolutnie jej nie żałuję, ba! mega się cieszę.
Wiem, że nadal zmagamy się tu z wieloma problemami, ale naprawdę uważam, że jest światełko w tunelu. Na koniec zostają tylko dobre odczucia. Uwielbiam mroczniejszy klimat DC, ich skonfliktowanych i niekrystalicznych bohaterów. Nawet ten rak perfekcji. 

No i Flash i Aquamen i Wonder Woman


Gdyby pozbyć się tylko jakoś Afflecka... 
Batman  tak pozostaje u mnie numerem jeden, bo jeden słaby wybór nie może tego przekreślić. Jak się przełknie gorycz, można nawet zapomnieć jak Affleck jest słaby w tej roli. 

Idźcie do kina. Może nie wyjdziecie z niego na takim haju jak np po ostatnim Thorze. Może wam się nie spodoba, ale przerywanie przygody z DC byłoby błędem. Szczególnie przy tym filmie, bo i tak wiemy, że będzie tego więcej. A może... wam się spodoba, może będziecie się świetnie bawić. To nie DC powinno poluzować pasy, krawaty i apaszki, ale my, widzowie.

Bo superbohaterów nigdy za wiele!

Czytaj dalej »

czwartek, 23 listopada 2017

Alfabet książkowy: "Cinder" Marissa Meyer

Dziś alfabet trochę w innym wydaniu bo z książką, którą już recenzowałam, ale która właśnie otrzymała drugie życie, drugą twarz i czas to uczcić.


Minęły dobrze ponad dwa lata od kiedy przeczytałam Cinder po raz pierwszy. Wtedy jeszcze w innej szacie, innym tłumaczeniu i bez grosza ekscytacji. Gdy sięgnęłam po nią ostatnio była to całkiem nowa przygoda i właśnie o tym chciałabym z Wami dziś pomówić.

Nie ma sensu pisanie pełnej recenzji raz jeszcze, najpierw po prostu sięgnijcie po mój post sprzed 2 lat, a później wróćcie tu.

Jak pewnie widzicie nie tylko oładka uległa zmianie. Tak 2 lata temu robiłam zdjęcia kalkulatorem na nudnym tle i tak mój styl... Oboje z Cinder ewoluowałyśmy. 

Oprócz oczywistych zmian jak okładka, która swoja drogą teraz jest dużoooo ładniejsza, bo tylko spójrzcie na nie:

 

jak i wydawnictwa, które miejmy nadzieję tym razem nie porzuci serii w połowie jak miało to miejsce poprzednim razem, zmianie uległ też mój stosunek do powieści. 

Wiadomo, że łatwiej się czyta coś co się już zna, ale nie zawsze czerpie się z tego większą przyjemność niż za pierwszym razem. Już po kilku stronach bardzo łatwo wniknęłam w ten świat. Chociaż już znany i tak odkrywałam go na nowo. Z łatwością przychodziło mi też przypominanie sobie szczegółów. To jak powrót w ulubione miejsce z dzieciństwa, a radość w cale nie maleje tylko dlatego, że się już tu było.

Mimo, że już przeczytaliście recenzję #1 i tak zwrócę uwagę na parę szczegółów. Po pierwsze Cinder, dużo lepiej odbieram ją teraz. Nie wiem dlaczego, może automatycznie porównuję ją w pewnym stopniu do tysięcy innych bohaterek jakie od pierwszego razu poznałam. Łatwiej mi tez było wczuć się w jej sprawy rodzinne, lepiej rozumiem dlaczego było tak a nie inaczej. W gruncie rzeczy Meyer bardzo dobrze przetransportowała tę starą baśń i zaadaptowała ją na potrzeby swojej historii.  Teraz widzę to wyraźniej. Za pierwszym razem chyba za bardzo zignorowałam fakt, że Cinder mimo wszystko nie jest człowiekiem, zignorowałam jej przeszłość i to jak może to oddziaływać na jej działania. Nie że całkowicie zmieniłam swoje zdanie, nadal przy nim obstaję, jednak mam teraz drugą perspektywę i mogę wypoziomować swoją opinię.

Pewnie większość, która czytała książkę, czy to po angielsku czy polsku zastanawia się czy opłaca się sięgnąć po nią raz jeszcze. W mojej opinii jak najbardziej. Za drugim razem lektura podobała mi się jeszcze bardziej i naprawdę nie przesadzam. Po drugie wreszcie dostaniemy całą serię, w ładnych okładkach, a co do treści, później ma być jeszcze lepiej więc nie widzę żadnych przeciwwskazań by sięgnąć po Cinder raz jeszcze.

A do tych którzy jeszcze nie nie mieli z nią do czynienia powiem, że z wielu książek z jakimi miałam do czynienia Cinder jest jedną z najoryginalniejszych i najciekawszych współczesnych fantastyk YA. Ma powiew świeżości. Przetransportowanie dobrze znanej baśni do przyszłości i zrobienie z niej całkowicie nowej historii było świetnym pomysłem. Nadal można w niej wyczuć genezę w postaci baśni Kopciuszka, ale ma tu tyle nowego, że powieść Meyer stanowi swoją indywidualną opowieść.

Żeby nie było tak kolorowo, jest jedna rzecz której nie jestem pewna. Przetłumaczenie Lunarów jako Księżycowych. Trochę według mnie stracili na tajemniczości. Nie jestem przekonana czy to był dobry zabieg. Poza tym jednak nowe tłumaczenie jest bardzo dobre. Książkę czyta się fantastycznie szybko i trudno się od niej oderwać.

Nie mogę doczekać się na więcej.

I tym razem Cinder dostaje pół gwiazdki więcej.




Za możliwość jej przeczytania dziękuję:

Czytaj dalej »

środa, 8 listopada 2017

BookHaul: wrzesień i październik

To będzie długi post


Jestem z siebie w pewien sposób dumna. Mimo, że ten post będzie na kilka metrów długi, to udaje mi się kupować mniej, albo kupować bardziej rozsądnie. Fakt, nadal jest tego dużo, ale wrześniowe zakupy w dużej mierze były długo planowane i przemyślane, a październikowe wiązały się głównie z Krakowskimi Targami Książki, więc to też pewne usprawiedliwienie.

Zanim przejdę do pokazywania moich zdobyczy mam pytane. Myślę o napisaniu posta stricte poświęceniu zakupom, temu gdzie i jak najlepiej kupować książki. Chcecie coś takiego? Macie jakieś pytana? Dajcie znać w komentarzach.

A teraz do dzieła!

WRZESIEŃ

Wrzesień zapowiadał się bardzo niewinnie, ale jak zobaczycie wcale taki nie był.

Egzemplarze recenzenckie:


Od Wydawnictwa Media Rodzina dostałam małą i niezwykle przyjemną niespodziankę. Książki Kersin Gier zaliczam do moich ulubionych, więc nie mogłam się doczekać kolejnego tomu. Czyż nie jest piękna? A już na początku roku 3 tom!
Moja recenzja tu.


Niezwykła historia chłopca, który dorasta w popiołach upadającego Aleppo. Książka od księgarni selkar.pl a recenzję przeczytacie tu.


W paczce od selkar.pl znalazło się też to. Historia anorektyczki, która zaszła w ciąże i już nie może nie jeść. Nigdy nie czytałam czegoś takiego, moje przemyślenia przeczytacie tu.

Zakupy:

Gdy odchodziłam z pracy, na pożegnanie dostałam kartę podarunkową do Empiku. Jak wiecie Empik do tanich nie należy, a ja do tych co lubią marnować pieniądze. Pomyślałam, też że skoro ktoś inny płaci za zakupy to mogę pozwolić sobie na coś, czego normalnie bym nie kupiła tak szybko. Wyczaiłam, że gdy uda mi się załapać na promocję 3za2 to będę mogła kartę podarunkową wykorzystać najlepiej. I po kilku miesiącach promocja się pojawiła a ja zakupiłam 3 książki, które już czytałam, ale i tak bardzo chciałam mieć.



 A ponieważ to było 3za2 zostało mi na tyle pieniędzy na karcie, że pokryło to koszt 2 z 3 kolenyc książek. Tak więc generalnie za 6 książek, z własnej kieszeni zapłaciłam za jedną. Uważam, że to niezły interes.




Oprócz zakupów z Empiku nie obyło się bez kilku trochę przypadkowych zakupów spowodowanych fajnymi okazjami:


Promocja znak.com.pl i chociaż obiecałam sobie, że nie będę kupowała randomowych NA, ta nie jest tak przypadkowa. To kontynuacja Wallbangera, która o dziwo mi się podobała, więc ryzykując trochę dokonałam zakupu. Zobaczymy.


Dzwoni do mnie przyjaciółka, jest w Carrefour przy półce w książkami. Widzi to i pyta czy chcemy. Generalnie wbrew logice tak właśnie robimy zakupy, każda kupuje to samo chociaż mogłybyśmy się wymieniać. Nie pytajcie. Dla nas ma to sens. Mówię jej że może sobie darujmy. Nie kupiła chociaż to tylko 10zł. Na drugi dzień oglądam BookTuba i Regan z PeruseProjekt zachwala tę właśnie serię. Jak to możliwe, ze to przypadek, ze dzień wcześniej o niej dyskutowałyśmy?! Zadzwoniłam do przyjaciółki. Kupiła.


Dadada to jedna z fajniejszych księgarni internetowych. Gdy na ich stronie ujrzałam książką autorki, która wyrasta na jedną z moich ulubionych, i to w cenie mniejszej niż 10zł (z przesyłką za free) nie mogłam się oprzeć. Jestem ciekawa jak Gier pisze dla dorosłych.


Składnica księgarska również rozpieszcza z promocjami. We wrześniu byłam w nastroju na biografie i dokładnie wtedy była promocja na to cudo. Jest ogromna, pełna zdjęć i fajnych historii. Trudno się oprzeć, zwłaszcza za jakieś śmieszne pieniądze.


Nawet nie wiecie jak byłam podekscytowana gdy ta książka przyszła z bookdepository.com. Giovanna Fletcher jest jednym z najwspanialszych ludzi na świecie i w sumie nie ważne co by napisała, chciałabym to przeczytać. Już tę skończyłam i moje pytanie brzmi: chcecie recenzję nawet jeśli tej ksiazki nie można kupić w Polsce?




PAŹDZIERNIK

Październik natomiast to miesiąc Targów Książki i chociaż z roku na rok jest tam coraz gorzej (zero interesujących promocji, konkursów i coraz więcej ludzi) to i tak udało mi się wyczaić kilka fajnych okazji.

TARGI KSIĄŻKI

Miałam krótką listę tego co chcę kupić. Z niej udało mi się nabyć tylko 1 rzecz, bo 1) Feeria Young nie ma stanowiska, 2) Uroboros ma śmieszne -25%. Jedyne sensowne promocje miało Wydawnictwo Otwarte, Czwarta Strona, SQN, Dreams. Reszta udawała, że ma promocje. 


Jedyna książka z mojej listy którą udało mi się zdobyć. Za 25zł na stanowisku Wydawnictwa Otwartego, już przeczytana. I chociaż początkowo nie byłam fanką, zmieniłam zdanie i koniec końców bardzo mi się podobała.



3za2 od SQN to jedna z najlepszych promocji na Targach. Szłam z nastawieniem, że po prostu kupię trzy książki serii The Bone Season, ale zmieniłam zdanie bo miałam nie kupować całej serii nie czytając 1 części. Jestem zadowolona ze swojej decyzji.


Wydawnictwo Dreams ma zawsze super promocje. Baśniarza wzięłam dodatkowo bo był za 10zł. A dodatkowo bo wzięłam to:



Może ta seria nie ma super notowań, ale gdy panie z stanowiska wydawnictwa nam o niej opowiadały z 2 lata temu od razu nas zaciekawiły. Teraz sprzedawali całą trylogię za 50zł, a nawet jeśli nie jest to mega seria, okładki są rewelacyjne. Gdy ściągniesz obwolutę (a raczej kawałek papieru gdzie jest tytuł) wyglądają tak:



PIĘKNE!


Na stanowisku Papierowego Księżyca/Szóstego Zmysłu udało mi się odebrać egzemplarze recenzenckie dwóch zbliżających się premier. 

No ale na Targach się nie skończyło.

Oczywiście.

Egzemplarze recenzenckie:


Książka która rozpoczyna karierę Wydawnictwa Szósty Zmysł. Fajnie że powstało kolejne kobiece wydawnictwo i to takie, które naprawdę troszczy się o swoich czytelników. a już książkę czytałam, a recenzję znajdziecie tu


Tym razem od księgarni selkar.pl otrzymałam te dwie książki. Pierwsza to fantastyka w klimatach Percy'ego Jacksona (recenzja), drugą czytam teraz i mam nadzieję skończyć jutro.


Coś na co czekałam bardzo długo i coś co czeka teraz na chwilę, by zrobić maraton. II i III tom Trylogii Grisha, w nowszych okładkach od Wydawnictwa Papierowy Księżyc


Wygrana


Dawno nic nie wygrałam. Ostatnio nie biorę też za bardzo udziału w konkurach bo po prostu mi się nie chce, ale tu w konkursie od Copernicusa miałam sporo szczęścia. Już kiedyś zauważyłam, że tam gdzie mniej się staram mam większe szanse. Może chodzi o szczerość. Marty Kisiel nie znam, ale książka ma piękne lustracje. Listy do utraconej zachwalają wszyscy. Więc wygrana tym bardziej cieszy.


I ostatnia to książka kupiona od Karoliny, która robiła małą wyprzedaż swojej biblioteczki. Karolina na pewno to czyta (bo zawsze to robi) więc dziękuję jej publicznie za tę książkę raz jeszcze. Mam nadzieję że pieniążki z niej przeznaczyłaś na coś do czytania.



I tak dobrnęłam do momentu gdy nie mam miejsca na półce. I nie przesadzam. Dosłownie żadna książka która ma ponad 100 stron się nie zmieści.

Z jakiego książkowego zakupu z ostatnich 2 miesięcy jesteście najbardziej zadowoleni?

W sumie nie planuję też jakiś wielkich zakupów. Wszystko co "must have" już mam albo do mnie zmierza.
Czy to oznacza koniec Book Hauli na ten rok? Nie, ale z pewnością będą mniejsze. Poza tym został mi jeden w tym roku (tak jakby).

Z Book Haulem widzimy się w styczniu!

Ciekawiło was kiedyś kto jest na tym Gifie? Zapraszam tu.
Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia