Uprzejmie donoszę, że nie ma tu chyba spoilerów, chociaż szczerze powiedziawszy skoro film jest ekranizacją, to nie powinny go obejmować takie pojęcia i nic nie powinno was zaskoczyć.
"Hobbit. Niezwykła podróż"
Tu macie podkład muzyczny
Fani twórczości J.R.R Tolkiena musieli czekać sporo lat na ekranizacje "Hobbita", która mogłaby ich w pełni zadowolić. Wprawdzie w 1977 roku powstał film animowany, ale po sukcesie trylogii "Władcy Pierścieni" oczekiwano czegoś równie spektakularnego. Po dziesięciu latach od premiery "Drużyny Pierścienia" Peter Jackson postanowił zająć się opowieścią niezwykłej przygody Bilbo Bagginsa.
Fani na całym świecie z niecierpliwością oczekiwali premiery, śledzili wiadomości z planu, emocjonowali się doborem obsady itd. Niemiłą niespodziankę (jak często się zdarza) musieli przyjąć Polacy gdyż premiera w naszym kraju przypadała po dacie końca świata, więc istniała szansa, że nie będą mieli okazji wydać pieniędzy na bilety i dać zarobić Jacksonowi (zwracając tym samym olbrzymie koszty produkcji).
Gdy wizja końca świata zaczęła się odsuwać postanowiłam wziąć sprawy w moje ręce, spiąć pośladki i samej zorganizować swoją drużynę i obejrzeć "film roku".
Hobbit był jedną z pierwszych lektur (poza "Anią z Zielonego Wzgórza"), która tak bardzo mnie pochłonęła. Miałam więc spore oczekiwania, ale jako, że dość dawno go czytałam nie były one aż tak wygórowane.
Pomysł przeniesienia nie najgrubszej powieść na ekrany w postaci trzech filmów wydawać się może śmieszny, ale siedząc w kinie zrozumiałam, że to całkiem mądre posunięcie (nie mówiąc już o kasie jaką wyciągną z nas twórcy). Peter Jackson zgotował nam kilkadziesiąt minut dobrej zabawy i całkiem przyzwoitego kina. Być może czasami film nuży, ale w innym momencie przyśpiesza, przez co wydaje się całkiem dobrze wyważony. Przepiękne zdjęcia zapierające dech w piersiach i powodujące przemożną chęć spakowania walizek i ruszenia do Nowej Zelandii, niczym nie odbiegają od tych z "Władcy Pierścieni". Powiem nawet więcej. Z oczywistych powodów: zło budzące się do życia, przerażające, ogniste oko tkwiące na wieży, biały czarodziej który plami się brudną robotą, paskudne orki i zamaskowani czarni jeźdźcy apokalipsy; to wszystko powodowało, że "Władca" był mroczny i trochę brudny. "Hobbit" przy tym wydaje się bardziej bajkowy i przyjemny. Baśniowy, ale i mroczny na swój sposób. Całemu temu obrazowi towarzyszyła niezwykła muzyka, dla której słowo "niesamowita" to za mało.
Najważniejszą myślę kwestią był jednak dobór obsady. Oprócz kilku znanych z wcześniejszej trylogii postaci jak Gandalf (niezawodny Ian McKellen, który postarzał się jednak znacząco), Frodo (niezmieniony Elijah Wood), Erlond (Hugo Weaving) i Galadriela (Cate Blanchett) oraz wspaniały Saruman (90-letni i w wyśmienitej formie Christopher Lee) zyskaliśmy plejadę nowych postaci, z których wielu zapadło mi głęboko w pamięć.
Najważniejszym spośród nich jest Martin Freeman jako Bilbo.
Martin był jednym z tych powodów dla których musiałam ten film zobaczyć. Jako John Watson w serialu BBC 'Sherlock' zaskarbił moje serce, więc tu miałam spore oczekiwania. Martin wypadł znakomicie, jako taki spokojny hobbit, któremu na głowę zwala się wataha zarośniętych, krasnoludów wyżerających całą spiżarnię i krytykujących jego zamiłowanie do koronkowych serwetek. Trochę nieporadny, ale o wielkim sercu- tak właśnie Bilbo widniał w mojej wyobraźni. Cieszę się, że wybrano Freemana (nawet jeżeli przez to muszę jeszcze rok czekać na Sherlocka). Wydaje mi się, że jest on troszkę niedoceniony, ale dzięki roli w Hobbicie zyska, bo na to zasługuje.
Poza tym mamy też trzynastu kompanów Bilba.
Każdy z nich wnosi do filmu coś nowego i chociaż nie jest się w stanie zapamiętać ich imion, to razem tworzą wspaniałą grupę zabawnych i walecznych gości, którzy są całkowitym przeciwieństwem głównego bohatera, a zarazem wspaniałą kompanią, która walczy w słusznej sprawie.
Ciekawe dlaczego z całej tej grupy tylko Kili, Fili i Torin utkwili w mojej pamięci...
Muszę tu też podkreślić jak wielkie wrażenie zrobiła na mnie charakteryzacja i kostiumy. Każdy z krasnoludów posiada swoje odrębne cechy, a jest ich tak dużo, że można było iść na łatwiznę. Twórcy jednak wykreowali trzynaście odrębnych, barwnych postaci. Wielkie brawa (zwłaszcza, że sporo spośród nich przekracza wzrostem 180cm).
Czytałam też niepochlebną opnie na temat Richard Armitage (Thorna), że za sztywny itd. Według mnie jako przywódca, raczej nie najsympatyczniejszego i najprzyjaźniejszego gatunku, spisał się całkiem dobrze. Czuło się wręcz, że Thorin jest kimś wielkim i ważnym.
Na koniec pragnę wyrazić swój zachwyt postacią Goluma. Już dawno uważałam, że niejedna akademia postąpiła wielce nierozważnie nie nagradzając Andy'ego Serkisa wywrotką statuetek. Miejmy nadzieję, że to co pokazał wcielając się w to:
Zostanie należycie docenione w tym roku.
Cały film może nie wbił mnie w fotel, ale też mnie nie zawiódł. Spowodował, że na trzy godziny dane było mi wrócić do Śródziemia, z którego nie chce się wracać. Jackson zaserwował nam niezwykłą podróż, która ma trwać przez kolejne dwa lata i możemy tylko oczekiwać, że przez te wszystkie godziny, które spędzimy w kinie będziemy brać udział w niezwykłej przygodzie. Liczę na to.
Każdy z pewnością ma swoje zdanie na ten temat, zagorzali fani, będą narzekać na braki., a ci, którzy książki nie czytali mogą się trochę nudzić. Myślę jednak, że magia filmu udzieli się każdemu. To tylko część całej historii, więc nawet ci, którzy nie sięgnęli po książkę mają czas by wszystko nadrobić. Nie da się zaprzeczyć, że to film przygotowywany starannie, z wielką pompą. Nie da się zaprzeczyć, że to całe 3D to wciskanie nam trochę kitu, bo i bez tego mielibyśmy kawał dobrego filmu. Nie da się zaprzeczyć, że na ten film czekało się i będzie czekać z takim samym napięciem i dreszczem, że fakt iż wyprzedaje się wszystkie bilety w kinie, że bije rekordy oglądalności to coś niesamowitego. To dowód na potęgę Tolkiena i wiecznie żywą historię stworzoną 75 lat temu. Pisząc to mam wrażenie, że bredzę i nie oddaję w pełni swego zachwytu, że was nie zachęcam. Nie czytajcie więc i się nie sugerujcie. Kupcie bilet i dajcie się pochłonąć tej fantastycznej historii.
Moje oczekiwania co do kolejnej części są bardzo duże. Nie tylko ze względu na samą historię czy okazję podziwiania Martina. Dzięki Golumowi w ostatnich latach nastała moda na pewne niezwykłe wykorzystanie techniki. Aktor zakłada kombinezon, przyczepia się mu do ciała małe czujniki i może wcielić się w dowolną postać dając jej swoje ciało i głos. Jedną z kluczowych postaci jaka ma się pojawić w filmie będzie smok Smaug, w którego wciela się aktor o najcudowniejszym z głosów, kolega Martina z 'Sherlocka' Benedict Cumberbatch i mogę być pewna, że pokocham tego stwora.
(Jak ja jestem płytka...)
PS. Nie wiem kto wpadł na tak durnowaty pomysł jak dubbing, ale jeżeli ktoś z was wybiera się właśnie na tę wersję to niech się nie przyznaje. Obiecałam sobie, że będę miła dla ludzi:)