piątek, 27 października 2017

Tom Fletcher czyli o książkach, muzyce, rodzinie i dinozaurach #Gwiazdkozaur

Gdy tydzień temu na Instagramie ktoś pochwalił się niemieckim wydaniem The Christmasaurs, zjadała mnie zazdrość. Wiedziałam, że któreś polskie wydawnictwo wykupiło prawa do tej książki, ale które?! Weszłam na empik i nagle BUM.
30 października swoją premierę będzie miał Gwiazdkozaur Toma Fletchera, a ja jestem tu po to, byście tego dnia nie mieli wątpliwości, że warto ją mieć, nawet jeśli nie macie pojęcia o czym jest. Jak to możliwe? No cóż, dziś przedstawię wam jednego z najbardziej utalentowanych, najfajniejszych, najmilszych ludzi na tej planecie, czyli samego autora Gwiazdkozaura Toma Fletchera.



Kiedyś zdałam sobie sprawę, że jeżeli istnieją jakieś książki, albo inaczej, pisarze na których powieści wydałabym pieniądze bez zastanowienie, takich co to nie szuka się pokątnie marnych pdfów, tylko po to by je przeczytać, to są to autorzy o nazwisku Fletcher i tak się składa, że są rodziną.
Nigdy też tak bardzo nie zależało mi na tym, by jacyś pisarze byli wydani u nas w kraju jak oni i wiedziałam, że gdy to nadejdzie, zrobię wszystko co w mojej mocy, by jak najwięcej Polaków się o tym dowiedziało.

Tak więc dziś dopełniam swojej dawno już złożonej obietnicy. 

  • Thomas „Tom” Michael Fletcher urodził się 17 lipca 1985 roku
  • Gwiazdkozaur to jego pierwsza, samodzielna powieść jednak jego przygoda z pisaniem zaczęła się od serii ilustrowanych bajek dla dzieci, które stworzył wspólnie ze swoim przyjacielem Dougie Poynterem, które muszę przyznać są osobliwe: 


Tak, są to książeczki o dinozaurze i kupie, które wzięły szturmem brytyjski rynek wydawniczy. Sam Tom przyznaje, że byłoby fajnie gdyby wyrosło pokolenie maluchów, których pierwszym słowem jest "kupka".

Dodatkowo Tom wydał małą książeczkę There's Monster in Your Book, a kilka dni temu premierę miała jego druga powieść The Creakers.

  • Dougie i Tom to również, albo przede wszystkim, 1/2 zespołu "McFly", który stanowczo jest w Polsce za mało znany, bo to absolutnie jedna z najlepszych grup muzycznych ever. Tom, Dougie, Danny Jones i Harry Judd absolutnie skradli moje serce we wszystkich możliwych aspektach, nie tylko muzycznych. O McFly mogłabym napisać z 10 osobnych postów a i ta byłoby mało.
    Zespół który ukształtował się w 2003 roku, stał się szybko brytyjską sensacją, koncertując po całym świecie tylko nie w Polsce. 


Tom śpiewa, gra na gitarze, pisze teksty. Niektóre jego utwory wykorzystały zespoły takie jak "5 Seconds of Summer" czy "One Direction".
"McFly" dzierży rekord Guinnessa dla najmłodszego zespołu, który swoim debiutanckim albumem wdarł się na szczyt list przebojów i tym samym pokonali samych Beatlesów. 
Mają na swoim koncie 5 albumów i przytaczanie tu chociażby mojego top 5, trochę odbiegłoby od tematu, więc zachęcam Was do samodzielnego przeszkolenia. Tak tylko na spróbowanie:



Poza tym, ta nazwa... może wydać wam się znajoma i to nie przypadek. Tak, Tom jest wielkim fanem Powrotu do przyszłości

  • Tom od 2012 jest mężem cudownej Giovanny Fletcher, która również jest pisarką. Na swoim koncie Gi, jak ją wszyscy nazywają, ma 4 powieści Billy and Me, You're the One That I Want, Dream a Little Dream i Always with Love a jeszcze w tym roku pojawi się kolejna. Napisała również Happy Mum, Happy Baby: My Adventures in Motherhood, gdzie dzieli się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami na temat rodzicielstwa. 
    Sama czytałam tylko Billy and Me, które jest uroczym romansem o dziewczynie zakochującej się w gwieździe filmowej, ale chcę przeczytać wszystkie inne.

Gi ma także konto na YouTube ,od którego jestem totalnie uzależniona, bo to prawdziwa ostoja pozytywnego podejścia do życia. Jeżeli jesteście matkami, szczególnie powinnyście na nią zwrócić uwagę.

  • Tom i Gi mają dwóch synów, o najlepszych imionach jakie można nadać: Buzz i Buddy. Chłopcy sa przeuroczy a widząc jak są wychowani, możecie mieć pewność, że Tom to odpowiednia osoba do pisania powieści dla dzieci. Poza tym z chłopcami wiążą się najlepsze ogłaszające narodziny i ponarodzinowe filmiki w internecie:

    Najpierw Buzz:




 I Buddy:




Obie brzuszkowe piosenki napisał Tom :)

To jak wspaniałą rodzinę stanowią, można zobaczyć własnie dzięki filmikom Gi ale i Toma bo...

  • Tom również posiada kanał na YouTube, gdzie pokazuje swoje życie nie tylko rodzinne ale też zawodowe. Jest to niesamowita okazja do zobaczenia muzyków od kuchni i jako fanka zespołu uważam, że to niezwykle szczęście, że Tom lubi vlogować. Poza tym Tom ma na swoim koncie kilka virallowych wideo, jak np to z Buzzem:

Ale jego najsłynniejszym jest mowa ślubna, która może być najlepszą mowa ślubną jaką kiedykolwiek stworzono. Jeżeli macie obejrzeć tylko jeden z filmików z tego posta, to obejrzyjcie ten:

(Tom przekształcił piosenki McFly na swoją mowę ślubną! i podniósł próg dla każdego przyszłego pana młodego)

Nawet sam Russell Crowe poleca, a to już o czymś świadczy


  • Jak już jesteśmy przy YouTube to należy wspomnieć o młodszej siostrze Toma, Carrie Hope Fletcher. Nie tylko zajmuje się ona YouTubem, ale jest też i chyba przede wszystkim, aktorką, piosenkarką. Grała m.in. Eponine w Nędznikach wystawianych na West Endzie a obecnie jest Wednesday w Rodzinie Addamsów:

Co ciekawe Carrie jest też bestsellorową pisarką z dwiema powieściami na koncie On the Other SideAll That She Can See oraz opartą na własnych przeżyciach książką: All I Know Now: Wonderings and Reflections on Growing Up Gracefully. Sama przeczytałam tylko On the Other Side i jestem pewna, że zasługuje na polskie wydanie. Mam nadzieję, że zarówno jej, jak i książki Gi trafią na nasz rynek po tym, jak Tom przetrze szlaki.


  • Tom, jego żona, dzieci, siostra i tak naprawdę każdy z jego otoczenia udowadniają, że można dalej patrzeć na ten świat z uśmiechem i optymizmem. Są utalentowani, znani ale nadal swoją pasją potrafią się dzielić i wnoszą do życia swoich fanów, także mojego, pełno pozytywnej energii. Oczywiście też nie mają idealnego życia, ale pokazują że nie wolno się poddawać i powinno się walczyć o swoje. 

Nie jest to nawet połowa tego co mogłabym powiedzieć o Tomie, ale nie chcę wam zabierać za dużo czasu. Poza tym jeszcze nadarzy się okazja by o Tomie pogadać, bo gwarantuję wam, że Gwiazdkozaur będzie teraz moim głównym kierunkiem myśli.

No właśnie Gwiazdkozaur


Polska premiera 30 października, a szczęśliwym wydawcą jest Wydawnictwo Zysk i S-ka, które bez wątpienia ma szansę zawładnąć Świętami już teraz.

Jest to powieść oczywiście o Gwiazdce, ale przede wszystkim o małym, niepełnosprawnym chłopcu Williamie i pewnym niesamowitym dinozaurze. Zresztą niech to Tom wam o niej opowie:


Jeżeli oprócz przybliżonej sylwetki Toma, perspektywy Bożego Narodzenia i dinozaurów, nadal potrzebujecie czegoś jeszcze, to powiem tylko, że jeszcze w tym roku premierę będzie miała sztuka teatralna na podstawie książki, a film też już jest w fazie produkcji! I niespełna rok po premierze!

Jest to najbardziej przeze mnie wyczekiwana powieść ostatnich dwóch lat. Od momentu kiedy Tom wspomniał, że zaczyna pisać swoją debiutancką powieść, liczyłam na to, że zostanie wydana u nas i wreszcie się dociekałam. Do tej pory bije mi szybciej serce gdy o tym pomyślę. Owszem, jest to książka dla dzieci, ale czy kiedykolwiek nas to powstrzymywało? Jak to sam Tom kiedyś określił, jeżeli on mając 30 lat nie ma problemów z czytaniem powieści dla najmłodszych, to dlaczego my mamy mieć. Poza tym, w Święta każdy staje się znów na chwilę dzieckiem.

Kochani, daję wam tym postem pewną możliwość na poznanie naprawdę wartościowych ludzi. Dajcie im szansę, a być może wasze życie nabierze dzięki nim nowych kolorów, jak się stało w moim przypadku.

Obiecuję wam, że recenzja się pojawi, a w oczekiwaniu na premierę zachęcam do śledzenia mojego Instagrama i Facebooka o tam też pojawią się dodatkowe informacje.

Teraz już wiecie kim jest ten tajemniczy Ktoś z gifu pod każdym moim postem. 
Nigdy nie pasował u mnie tak bardzo jak dziś.
Czytaj dalej »

wtorek, 24 października 2017

Alfabet książkowy: "Angelfall" Susan Ee

Ruszam z nowym projektem. W ciągu roku czytam wiele książek, które nigdy nie zostają zrecenzowane. Pomyślałam więc, że fajnie by było zmobilizować samą siebie a także podzielić się z Wami kilkoma fajnymi książkami. Tak więc co dwa tygodnie będzie się tu pojawiała recenzja książki pod tytułem na kolejną literę alfabetu.



"Aniele, stróżu mój... szeptaliśmy przez setki lat. Myliliśmy się. Teraz to właśnie ONE okazały się naszym największym koszmarem."

Ziemię ogarnęły ciemności. Państwa upadły, szpitale, szkoły i urzędy stoją puste, nie działają komórki. Za dnia na ulicach rządzą brutalne gangi, ale kiedy zapada mrok wszyscy wracają do kryjówek, kryjąc się przed grozą Najeźdźców. Anioły. Niektóre piękne, inne jakby wyjęte z najgorszych koszmarów, a wszystkie nadludzko potężne. Przez wieki uważaliśmy je za swoich stróżów, teraz okazały się agresorami siejącymi śmierć. Dlaczego zstąpiły na ziemię? Z czyjego rozkazu? Jaki mają plan? Czy ludzie zdołają im się przeciwstawić?

Siedemnastoletnia Penryn wyrusza w desperacki pościg, żeby uratować życie młodszej siostry. Żeby zwiększyć swoje szanse musi zjednoczyć siły ze swoim wrogiem. Oboje przemierzają Kalifornię, niegdyś piękną i słoneczną, dziś kompletnie zniszczoną i wyludnioną, a wszechobecna śmierć niejednokrotnie zagląda im w oczy. Na końcu podróży, w San Francisco, każde z nich stanie przed dramatycznym wyborem.

Czy postąpią właściwie?

Niewiele czytam książek paranormal, takich wiecie, z wampirami, wilkołakami czy aniołami. Co jest w sumie dziwne, bo wydaje się tego mnóstwo i w zasadzie nie mam nic przeciwko. Po prostu nie jest to mój pierwszy wybór jeśli chodzi o fantastykę. Niemniej o serii Angelfall słyszałam bardzo wiele dobrego i gdy tylko nadarzyła się okazja do jej zakupu nie wahałam się (a tak naprawdę kupiłam od razu całą serię, po chyba każda książka byłą po 7 zł).

Czytałam ją jakiś czas temu, i tylko z nieznanych mi powodów nie sięgnęłam jeszcze po kolejne tomy, bo pamiętam, że potencjał tej powieści łatwo wyczuć i co ważniejsze, pierwsza część jest widoczną zapowiedzią czegoś ciekawszego.

Post-apokaliptyczny świat był już przedstawiany na niezliczone sposoby. W tym scenariuszu anioły zstępują z nieba i to one sa największymi wrogami ludzi. Klimat powieści jest owiany tajemnicą. Tak jakby aurę przykrywał pył, co bardzo mi odpowiadało zważywszy na fabułę. Odkąd anioły zstąpiły na ziemię wszystko się sypie, świat jest w chaosie. Głowna bohaterka Penryn tak naprawdę spaja to co zostało z jej rodziny, a gdy aniołowie porywają jej siostrę musi zawrzeć pakt z wrogiem.

Oczywiście na kilometr śmierdzi tu szekspirowskim konceptem dwóch zwaśnionych rodów, miłości zakazanej etc, ale jest to coś co zawsze wywołuje emocje. Penryn na szczęście nie jest taka skłonna ulec temu upadłemu Aniołowi (a on jej), bo wie czym jest i do czego zdolni są jego "bracia", poza tym to siostra jest tu najważniejsza. Mamy więc sytuację impasu i to ciekawego. Autorka solidnie buduje napięcie między bohaterami, nikt tu nikomu nie ulega i każdy chce postawić na swoim. Żadne badziewne zagrania z miłością od pierwszego wejrzenia, z białogłową potrzebująca wybawienia.

Penryn nie wydaje się też być taką typową dystopijną bohaterką, która chce zbawić świat. Jej celem jest ochrona rodziny i do tego dąży. Nie pamiętam bym miała do niej jakieś większe zastrzeżenia. Poza tym cała książka mogłaby być zbieraniną utartych tropów, ale tym nie jest. W jakiś sposób zachowuje oryginalność i świeżość, co chyba cenię najbardziej.

Czuję jednak, że potencjał historii jest nam stopniowo dawkowany. O ile akcja jest dość solidnie napakowana, czujesz, że to najlepsze ma się jeszcze wydarzyć. Dlatego tez ciągle zadaję sobie pytanie dlaczego nie sięgnęłam po kolejne tomy. Kto stanie po czyjej stronie, czy dojdzie do wielkiej bitwy między aniołami i ludźmi, a może dojdzie do wojny domowej? W takim świecie trudno ocenić kto jest twoim sprzymierzeńcem. Podobał mi się jednak klimat powieści. Całkiem mroczny, wręcz zadziwiająco momentami krwawy. Naprawdę czujesz, że świat chyli się ku upadkowi. Jest motyw morderstwa, kanibalizmu, przestępczości w każdym wymiarze. Jeden z bohaterów ma schizofrenię... generalnie nie jest kolorowo, ale za to ciekawie.

Angelfall to ciekawa propozycja, która nie jest tak popularna jak mogłaby być. Napisana całkiem dobrze, ciekawa i wciągająca. Może to nie fantastyka przez duże F, ale też coś czemu wart dać szansę.
Przyznam, że pisanie tej recenzji zachęca mnie do kontynuowania serii więc, może wkrótce to się stanie. Chociaż recenzja raczej nie pojawi się już w Alfabecie.




Co myślicie o takim pomyśle na alfabetyczne recenzje?
Wbrew pozorom nie jest łatwo znaleźć polską książkę na literę A...
Czytaj dalej »

poniedziałek, 16 października 2017

Unpopular Opinions Book Tag

Dziś przychodzę z kolejnym Tagiem, tym razem chyba moim ulubionym, bo w świetny sposób pokazuje gust danej osoby i jest trochę kontrowersyjny. Idealnie.


Tag ten został stworzony przez TheBookArcher na YouTube. Ja oczywiście nie byłam do niego nominowana, ale nigdy mnie to nie zatrzymało.

Już raz napisałam tę notkę, ale się usunęła. Jestem wściekła. Oczywiście nie miałam kopii zapasowej, a wystarczyło dodać zakończenie... To nauczka na przyszłość.

Tag dotyczy niepopularnych opinii więc bardzo możliwe, że będę źle mówić o jakiejś waszej ulubionej książce czy postaci. Wiedzcie, że nie chcę nikogo urazić. Nie jest to moim celem. Każdy ma swoją opinię i szanujmy się. To że mnie coś się nie podoba a wam tak, to nic złego. Dlatego proszę niczego nie brać do siebie. 

Mimo wszystko jednak mogę zmieszać z błotem waszą ukochaną powieść, no cóż...



1. Popularna książka/seria którą chyba lubią wszyscy ale nie ty

Oh, od czego by tu zacząć: Piękna katastrofa, Akademia wampirów, Wybrani, Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno. Największą jednak batalię stoczyłam między serią Niezgodna, a Światłem między oceanami. Ponieważ o Niezgodnej jeszcze będę mówić, wybrałam to drugie.

Jedynym powodem dla którego w ogóle skończyłam tę powieść był bardzo dobry audiobook czytany przez Annę Dereszowską. Gdyby nie to, na pewno nie dobrnęłabym do końca. Gdy premierę miał film byłam bardzo ciekawa tej historii, ale ponieważ to ekranizacja chciałam najpierw przeczytać pierwowzór. To co ja przeżyłam... Sam pomysł nie jest zły, styl też niczego sobie. ALE jakże ta książka była męcząca. Fabuła była bardzo dramatyczna, ale jednocześnie były tam długie części w których nic się nie działo. Książka momentami była dosłownie o niczym, rozwlekana bez celu. A gdy już ten wyczekiwany punkt kulminacyjny nadszedł dodatkowo pogorszył sytuację. Największy problem jednak miałam z główną bohaterką. Już dawno żadna postać tak bardzo mnie nie wkurzyła. Isobel to najbardziej irytująca, egoistyczna postać we wszechświecie. Za każdym razem gdy się pojawiała po prostu nie mogłam jej znieść. Ile można być tak beznadziejnym. To przez nią prawie nie skończyłam książki i szczerze miałam ochotę ją wywalić przez okno, 


ale że był to audiobook, trochę szkoda mi było odtwarzacza. 


2. Popularna książka/seria, której nienawidzą wszyscy, ale nie ty

Zmierzch. Nie żebym jakoś niesamowicie kochała tę książkę teraz, ale wszyscy wiemy ile hejtu się w nią kieruję. Najczęściej jednak wypowiadają się ci co nie czytali i pewnie ledwo widzieli filmy. I owszem, sama też zdaję sobie sprawę z licznych wad Sagi, jednak tez gotowa jestem jej bronić. Ok, może głównie ze względów sentymentalnych, ale nadal uważam, że pierwsza część była bardzo dobra, a sama saga nie odbiega bardzo od popularnych współcześnie młodzieżówek. Przede wszystkim jednak dzięki Zmierzchowi poznałam nowych ludzi, odkryłam literaturę młodzieżową, mam wiele wspaniałych wspomnień, naprawdę poznałam czym są fandomy. Nie wiem, czy mam choć jedno złe wspomnienie. Fantastycznie mi się te ksiazki czytało i w życiu nie zmieszam ich z błotem tylko dlatego, że lubienie Zmierzchu jest nie modne. Fakt, każda kolejna część była gorsza, a filmy (oprócz pierwszego i ich soundtracków) to totalna porażka, ale myślę, że Zmierzch nie zasługuje na to jak się o nim mówi.



3. Trójkąt miłosny gdzie główna bohater/ka skończył/a nie z tym kogo wolałaś/ OTP którego nie lubisz

Mam wyjątkowe szczęście bo zazwyczaj wybieram tę osobę z którą na końcu kończy bohater. Myślę, że to jedna z moich super mocy. Myślałam i myślałam i chyba najlepiej do tego pasuje Tris i Cztery z Niezgodnej. Po prostu tu od początku coś nie pasowało. Po pierwsze ten beznadziejny motyw zwykłej dziewczyny i super ciacha, który się w niej zakochują, może to że Tris jest beznadziejna, może to że Niezgodna jest beznadziejna, może film to jeszcze bardziej zepsuł... 

za wcześnie?


4.  Popularny gatunek po którego prawie nie sięgasz

Ostatnio niezwykle popularne są thrillery, a ja czytam może 2 rocznie, co przy ilości książek jakie przeczytałam jest malutkim procentem. Ostatnio jednak czytałam jeden bardzo dobry (recenzja w tym tygodniu) wiec może zacznę sięgać po nie częściej. Nie pamiętam jednak kiedy ostatnio czytałam horror, ba! w całym swoim życiu przeczytałam może 2. Nie dlatego, że się boję, ale po prostu nie mam ochoty i też nie wiem po co sięgnąć. Jeśli macie jakieś rekomendacje, proszę o nie, bo z chęcią zgłębię temat.



5. Uwielbiany bohater, którego ty nie lubisz

Nie martwcie się, o Tris jeszcze będzie. Dajmy jej jeszcze chwilę spokoju.
Porozmawiajmy o Snapie.


Ironia tej postaci polega na tym że to jednocześnie najlepsza i najgorsza postać, a jeszcze większa na tym, ze wielu z czytelników jakby nagle zapomniała o 6 i 3/4 książek. Bez Snape'a ciężko sobie wyobrazić całą serię, ale to co się dzieje od premiery siódmego tomu, woła o pomstę do nieba. Gloryfikowanie tego dupka wyzwala we mnie taką złość jak mało co. Snape jest kapitalnie stworzoną postacią, ale to, że na końcu okazał się dobry nie zmieni faktu, że to szowinistyczna świnia, która nie widziała nic poza czubkiem swojego wielkiego nochala. Facet który był całkowicie zapatrzonym w siebie egoistą, myślącym tylko i wyłącznie o sobie. Człowiek, który wszystkich traktował jak gówno i nie liczył się z niczyimi  uczuciami. 
Zacznijmy od tego jak traktował uczniów. Gnoił wszystkich i już nie mówmy nawet o Harrym na którym rozładowywał swoją nienawiść do Jamesa, ale to co on zrobił biednemu Nevillowi. O tym też zapomnimy? Jaki on miał cel w dosłownym rujnowaniu Nevillowi życia, w traktowaniu go jak śmiecia? Jasne, powiecie mi że to gra, że udawał bo musiała zachować pozory ALE to gówno prawda. Bo Snape nie robił tego dlatego, że był podwójnym agentem, ale dlatego że był śmieciem, bucem, który lubił pokazywać swoja wyższość nad innymi. Słabszymi. Bezbronnymi. To popieprzony donosiciel, nie zapomnijmy, że na dobrą stronę przeszedł na właściwą stronę tylko by ukoić własne sumienie. Gdyby Voldemort zabił rodziców Nevilla to Snape by się nigdzie nie ruszał. Snape myślał tylko o sobie, a umarł tylko dlatego, że chciał ponownie oczyścić własne sumienie. Oh i nie zaczynajmy paplaniny o wielkiej miłości bo niech lepiej ktoś mnie przytrzyma jak jeszcze raz usłyszę ten okropny cytat... "Always"... Jaka wielka miłość? Urojenie jak już. To było jednostronne pojęcie miłości, które bardziej przypominało obsesję. Wciskanie mi Snape'a między Lily i Jamesa to najbardziej nienormalny pomysł w fandomie jaki w życiu słyszałam. Lily nigdy nie kochała Snape'a, myślę, że później to ona go nawet nie lubiła. Snape se coś uroił. Przeszedł po martwym ciele Jamesa, nawet nie spojrzał na Harry'ego. Biedna Lily miała stalkera. I komuś się wydaje, że to taka piękna miłość była? Ludzie czytali ksiazki? (właśnie kogoś obraziłam) Snape to był kawał sukinsyna, Snape'a nie obchodzili inni, Snape był zły, podły, okropny. A co jest najgorsze? Rowling napisała Epilog... Biedny Albus Potter. Mogłabym napisać esej o tym jak nienawidzę Severusa za tę gloryfikację. Niech Snape pozostanie Snapem i nie róbmy z niego męczennika, bo on na to nie zasługuje.



6. Popularny autor do którego nie możesz się przekonać

Abbi Glines jest taką autorką z którą nie wiem co zrobić. Przeczytałam dwie jej książki, jedna była ok, druga tragiczna. Gdy jeszcze jej nie znałam byłam bardzo ciekawa, bo wiele osób ją polecało, że niby druga Hoover i w ogóle. Oh nie. Przypadkowe szczęście to jakaś pomyłka. Autorka nie powinna zabierać się w ogóle za pisanie z punktu widzenia mężczyzny. Wiele rzeczy w jej książce nie miało sensu. Raz o czymś pisze, później wydaje się, że o tym zapomniała, powtarza się i ogólnie styl był bardzo zły. Najgorsze jest to, że słyszałam, że jej najpopularniejsze ksiazki są właśnie podobne do Przypadkowego szczęścia. I tak, gdy jeszcze przed jej przeczytaniem chciałam z marszu kupić jej ksiazki bo w sumie nie są drogie, tak teraz zastanawiam się czy w ogóle warto.



7. Popularny motyw którego masz już dość

O tym to mogłabym napisać osobną notkę... czekajcie, przecież je napisałam.
Gdy jednak mam wybrać jedną to niech nią będzie wybraniec. I nie mówię tu o wybrańcu typu Harry Potter który generalnie się nim urodził, wszystko zmierzało do tego jednego wielkiego pojedynku i biedula Harry nie miał za bardzo wyboru. Nie mówię też o Kathnis, która wielkiego wyboru też nie miała i nawet za bardzo to przewodzenie rebelii jej nie pasowało

Mówię o idiotkach które z jakiegoś powodu myślą, że tymi wybrańcami są. Idiotkach, które nie mają żadnych szczególnych cech, które by je wyróżniały. Nie mają ani wiedzy anie charyzmy. Ale z jakiegoś powodu lubią siebie stawiać na pierwszej linii frontu, ratować wszystkich wbrew rozsądkowi i ich woli. Męczennice. Nie słuchają nikogo, same chcą o wszystkim decydować chociaż nie mają racji. Są głupie, postępują pochopnie. Pomysł, że niedoświadczona nastolatka może przewodniczyć jakimkolwiek ruchom politycznym jest śmieszny a jeszcze głupsze jest to, że ten motyw jest tak popularny w fantastyce YA. 
Mówię tu przede wszystkim o Mare z Czerwonej królowej i Tris (zaskoczenie) z Niezgodnej, a to tylko wierzchołek góry lodowej, bo przecież Bella też se ubzdurała, że może w pojedynkę zwalczyć Volturich. Co za głupie babska.



8. Popularna seria której nie zamierzasz czytać

Pieśń lodu i ognia. Nie mam zamiaru czytać tego nie dlatego, że sądzę, że mi się nie spodoba. Chodzi o to, że uwielbiam serial, a najlepszy jego aspekt to jest moment zaskoczenia. Dlatego gdy go zaczęłam nie chciałam po prostu wiedzieć co się stanie. Teraz jednak nie widzę większego sensu wracać do książek. Mam co czytać.


Nie mam też wielkiej ochoty na Więźnia labiryntu, bo chociaż filmy mi się podobały to słyszałam, że są też lepsze od powieści, więc po co. Nie mówiąc już o tych wszystkich wielotomowych seriach pokroju Małych kłamstewek... życie jest z krótkie.


9. Mówi się, że "książka zawsze jest lepsza niż film", ale który film był lepszy od ksiazki?

Stowarzyszenie umarłych poetów, chociaż to trochę takie małe oszustwo, bo to książkę napisano na podstawie filmu. Jet to też najlepszy przykład tego, że trudno zrównać się z rewelacyjnym pierwowzorem. Książka jest po prostu słaba, nie ma nic z tego fantastycznego filmu i skoro ta opowieść miała być lekturą szkolną, to jedyna słuszna forma to film.


Chociaż będąc tak całkowicie szczerym myślę, że Pięćdziesiąt twarzy Greya wyszło dużo lepiej w wersji filmowej.



Spędziłam właśnie dwie godziny na pisaniu jeszcze raz tego nad czym siedziałam dzień wcześniej do 1 w nocy.

Proszę Was więc o przełknięcie hejtu i przepraszam za wulgaryzmy. Wbrew temu co może widać na zewnątrz, uwielbiam kontrowersje. Każdemu zresztą trochę krytyki się przyda. Wiadomo, że nie wszystko jest idealne, a ten Tag to idealny sposób do werbalizacji moich poglądów.

Nie przedłużam już, bo i tak się wystarczająco naczytaliście.

Ponieważ to Tag czujcie się nominowani. Czas byście Wy przypisali tu swoje książki. Zróbcie to albo na swoich blogach, albo w komentarzach. Ponarzekajmy trochę razem.

Dziękuję za uwagę i do następnego razu.


Pracuję nad jakimś planem publikacji, ale na razie nie mam idealnego rozwiązania...
Czytaj dalej »

czwartek, 12 października 2017

BookNerd Rev: "Zima koloru turkusu" Carina Bartsch

Chociaż to jesień dopeiro się zaczęła, nie zaszkodzi wybiec trochę do przodu, prawda?


Emely jest kompletnie zdezorientowana. Dlaczego Elyas, mężczyzna o turkusowych oczach, zniknął właśnie wtedy, gdy zdecydowała się mu zaufać? Na szczęście wciąż może liczyć na swojego tajemniczego, internetowego wielbiciela... Ale czy w końcu dojdzie do ich spotkania? Ciąg dalszy akademickiego romansu o tym, czy warto dawać drugą szansę trudnej miłości.

Gdy dwa lata temu czytałam Lato koloru wiśni byłam szczerze zaskoczona. To był czas kiedy dużo  powieści New Adult przewinęło się przez moje ręce, ale większość była amerykańska, a przyznam się, z niemiecką literaturą moja przygoda kończyła się na Goethe. Chociaż teraz jak o tym myślę, możliwe że czytałam jakieś książeczki dla nastolatek, ale kto by to pamiętał. W każdym razie, tak jak często do polskiej literatury młodzieżowej, tak do powieści Cariny Bartsch podchodziłam z dystansem. 

Polecam zapoznanie się z moją recenzję Lata koloru wiśni. Nie będzie tu spoilerów co do treści, więc spokojnie czytajcie dalej, bo wiem że czasem ludzie nie chcą zaczynać serii bez pewności czy kontynuacja też będzie dobra.
To się przekonajmy.

Czytając część pierwszą miałam kilka zgrzytów, gdzie uważałam, że autorka za bardzo popłynęła w banał a jej bohaterowie odbiegali za bardzo od tego do czego nas przyzwyczaiła. Wydaje mi się że w tomie drugim odrobiła lekcję. Nie przypominam sobie momentów w których tak jak to było w 1 mocno wywracałam oczami. 

Nie mam większych zastrzeżeń do Emley, a jeśli czytacie mnie od pewnego czasu  wiecie jak bardzo lubię czepiać się bohaterek. Właściwie śmiem twierdzić, że Emley i Elyas to jedna z najzdrowszych par w literaturze NA. Ten gatunek ma wieeeeeeeele problemów, Bartsch unika jednak błędów, które tak mnie irytują. Tanich zabiegów i tropów, jak "nie jestem taka jak inne", "trzeba mnie chronić", "nie wiem co zrobić z moim życiem bo jestem taka niezdecydowana". Emley to silna bohaterka i nie pozwala facetowi sobą pomiatać i nie zdziwia, bo czasem pisarze chcą nam przedstawić niezależne dziewczyny, które robią z igły widły. Emley ma powód, by postąpić tak a nie inaczej. Trochę jakby dojrzała od pierwszego tomu. Oczywiście postępuje czasami pochopnie i nieidealnie, ale jako kobieta muszę przyznać, że taka nasza natura.

Lubię też gdy druga część nie odbiega za bardzo od pierwszej. Owszem, dobrze jest jak poziom rośnie, ale stabilizacja też jest potrzebna. Nie wiem czy 2 tom jest lepszy od pierwszego, ale na pewno nie jest gorszy,

Nadal mamy tę samą lekkość słowa i pióra. Trochę humoru i trochę dramaturgi. Mamy związek któremu kibicujemy i jednocześnie widzimy mnóstwo problemów i chwała Bartsch za to że niczego nie przyśpiesza, tylko pozwala wydarzeniom płynąć w sposób naturalny i zdrowy. Autentyzm to klucz do sukcesu tej serii. Wszystko jest tak rzeczywiste, że autentycznie wciągasz się w losy bohaterów, a zarazem wciągające i nie banalne. 

No i jest Elyas. Nie jest idealny, ale ma w sobie coś, co powoduje, że pewnie wszystko bym mu wybaczyła. 

Pamiętacie też mailowego przyjaciela Emley, znów wkroczy do akcji.

Zima koloru turkusu to bardzo dobra kontynuacja bardzo dobrej powieści, która pokazuje jak jak historie New Adult powinny wyglądać. Prawdziwa, zabawna, pełna emocji. Taka, w której bohaterowie działają logicznie, gdzie nie ma niepotrzebnej dramaturgii, taka których chciałabym więcej. Gdzie autorka się rozwija, rozumie swoich bohaterów, wie do czego dąży i jak przekazać to tak by czytelnicy jej uwierzyli.

Nie ma książek idealnych, ale w swojej kategorii powieść Cariny Bartsch jest definitywnie godna uwagi. 


Poza tym śmiem twierdzić, że te okładki są świetne.



Za książkę dziękuję:




Czytaj dalej »

poniedziałek, 9 października 2017

Książki, których nie skończyłam

Szczycę się tym, że nie porzucam książek, że czytam je do końca nawet jeśli mi się nie podobają, ale... to nie prawda. Ostatnio robiłam porządki na półce z nieprzeczytanymi książkami i znalazłam kilka w których ciągle tkwią zakładki, a których nie udało mi się z jakiegoś powodu skończyć. I tym się dziś z wami podzielę.


Co ciekawe, żadna z tych książek nie została porzucona dlatego, że ewidentnie mi się nie podobała. Wynikało to często bardziej ze straty zainteresowania w danym momencie, zapomnienia, czy innych czynników. Tak się składa, że znam przypadek każdej z nich, więc usiądźcie wygodnie i przeczytajcie ten post wstydu.


W chmurach Walter Kirn



Pamiętam, że kupiłam ją bardzo tanio jeszcze jakoś na początku studiów. Słyszałam o filmie, wiedziałam, że gra tam Ana Kendrick i chciałam najpierw poznać książę. Długo tkwiła jednak na półce zanim postanowiłam dać jej szansę. Nie miałam do niej zastrzeżeń, jednak w tym momencie kupiłam też coś innego i tę pozycję odłożyłam "na chwilę na bok". Ta "chwila" trwa już dobrych kilka lat.


Strona 45 z 319. Nie tak dużo, ale znów przeczytałam kilka rozdziałów. Łatwo też po zakładce domyślić się, że zaczęłam ją czytać w maju 2015 roku. Tak się składa, że to też czas kiedy zaczęła się moja prawdziwa przygoda z książkami, kupowanie, recenzowanie. Czytana w złym czasie i szczerze, nie wiem kiedy nadejdzie jej kolej...


Szit! Rok w brukowcu Joanna Żebrowska


To był jeden z tych zakupów, którego dziś pewnie bym nie dokonała. Po pierwsze mam lepsze rozeznanie w rynku, po drugie to polska książka (auć). Pamiętam jednak niemal dokładnie ten dzień. To był drugi rok studiów, poszłam na spacer po Krakowie i odkryłam księgarnię Tak Czytam na ulicy Szewskiej. Była ładna pogoda, jesień. Gdy zobaczyłam tę pozycję za 9zł byłam w szoku, że książka może nic nie kosztować. Po drugie wtedy bardzo chciałam być dziennikarzem. Gdy zaczęłam ją czytać, pewnie jeszcze  w tym samym roku, szybko straciłam zainteresowanie.


Również strona 45 (z 299). Do tej pory pamiętam mój szok gdy redaktor naczelny tego brukowca chciał by znaleźli jakiegoś staruszka, zapłacili mu a on opowie jak znalazł nóż w chlebie. Szczerze powiedziawszy, z tej listy jest to książka do której najmniej chce mi się wracać. Nie pozbyłam się jej jednak ze względów sentymentalnych. Ta ekscytacja, gdy odkryłam tanie książki. To jak chciałam być dziennikarzem. Kiedyś ją przeczytam, jestem pewna.


Kocham Nowy Jork Isabelle Lafleche


Pamiętacie czasy co na Targach Książki w Krakowie można było wygrać wiele książek? Ta... ja też. Tak się składa, że to były chyba moje pierwsze Targi. Rok 2013, wygrana od lubimyczytać.pl. Chyba jedna z moich pierwszych darmowych książek. To były czasy... teraz to na Targach nie możesz liczyć nawet na przyzwoite promocje.


Strona 32, rozdział trzeci (z 383 str). Ok, przyznam, ta książka po prostu nie trafiła w mój gust. Pamiętam, że też byłam zaciekawiona, kolejna dziennikarka, życie w wielkim mieście. Tylko te opisy. Autorka opisując postacie robi to mniej więcej tak: "była ubrana w sukienkę od (tu nazwa projektanta), buty (marka), torebkę miała od (...)" i tak ciągle. Nie to że się nie interesują modą czy coś, ale to nie przypominało książki, a raczej opis z magazynu o modzie. Niby o tym jest książka, ale  bez przesady.


Wstrząsające dzieło kuejącego geniusza Dave Eggers


W tej książce podoba mi się wszystko. Kolejna z moich tanich zdobyczy, ale gdy tyko ją otworzyłam widziałam, że muszę ją mieć. Jeżeli gdzieś ją zobaczycie, koniecznie przeczytajcie początkowe strony. To co tam znajdziecie ciężko opisać, trzeba samemu zobaczyć. Autor np zamieścił sugestie jak czytać, łącznie z punktem w którym mówi "nie ma jakiejś strasznej potrzeby czytać przedmowę. Naprawdę" i dalej pkt 4 "W rzeczy samej wielu z was spokojnie może opuścić sporą partię środkową od strony 260 do 364, gdzie opisuje się życie dwudziestolatków". whaaaaa?! Absolutnie mnie tym kupił. Książka nawet nie ma normalnej strony wydawniczej, ale to już musicie zobaczyć sami.


Jestem na stronie 59. Jestem pewna, że zaczęłam ją czytać w lecie 2015 roku, a wtedy pisałam prace magisterskie wiec to był najgorszy możliwy okres na czytanie. Wiem jednak, że za każdym razem kiedy mam ją w rękach chcę ją znów zacząć czytać. Tak naprawdę teraz jeszcze bardziej, by móc ją wam tu zrecenzować. Proszę przypilnujcie mnie!


Spacer w parku Jill Mansell


Jill Mansell, wszyscy mówią jaka ona jest świetna, jakie piękne książki pisze. Jak mogłam się oprzeć? Kupiłam ją w lipcu 2015 roku, wiec jak już wiecie w okresie pisania magisterek, nie żebym wtedy nie czytała, bo znajdowałam na to czas, ale wtedy też kupowałam po kilka książek miesięcznie. Na Mansell przyszedł czas jakoś pod koniec 2016 roku... chyba. Trudno mi powiedzieć, ale tak sugeruje moje zdjęcie na Instagramie. Wtedy też kupiłam coś innego a tę odłożyłam... na chwilę.


Strona 145 z 489.  Wiem, że teraz gdybym po nią sięgnęła to na pewno skończyłabym ją w jakieś 2 dni. Nawet mam ochotę na taką kobiecą powieść. Wiem, też że z nich wszystkich tu wymienionych, właśnie po nią sięgnę najszybciej. Powinnam już skończyć z wymówkami, zwłaszcza, że kupiłam też jej drugą książkę a obiecałam sobie nie robić tego dopóki nie poznam autora.


Trafny wybór J.K. Rowling


Tak. No własnie. Dostałam ją pod choinkę, sama ją wybrałam, było to w 2012 roku, zaraz po premierze. Wiecie to J.K. Rowling, z moją miłością do Pottera jak nie mogłam chcieć jej pierwszej nie potterowej ksiazki. Ale się nią ekscytowałam. Problem jednak polega na tym, że to nie jest wybitna powieść. 


Strona 129 z 505. Problem tej książki polega na tym że przy 129 stronach jakie przeczytałam ona dalej wprowadzała kolejnych bohaterów, nic się nie działo a ja tylko czułam się coraz bardziej zagubiona z każdą stroną. Trudno jest się połapać w akcji, kto jest kim. Wtedy jeszcze nie czułam się na siłach by to przezwyciężyć. Teraz pewnie czytałabym dalej, jednak prawda też jest taka, że musiałabym wszystko zacząć od nowa. I problem ten mam nie tylko ja, wiele osób ma taką samą opinię. Na szczęście jej późniejsze książki czyta się dużo lepiej.


Rok 1984 George Orwell


Mea culpa, mea culpa, mea maxima culpa. Aż wstyd się przyznać. Jest to absolutny klasyk i mimo, że jej jeszcze nie skończyłam myślę że też książka absolutnie rewelacyjna. I jakże ważna. co więcej nawet pisałam o niej prace na studiach i dostałam 5..


Strona 99... Orwella mam omówionego na wszystkie sposoby. Na filologii nawet tej polskiej przewija się bezustannie. Nie przestałam czytać dlatego, że mi się nie podobała. Z tego co wnioskuję po zakładce znów trafiła na zły moment, najprawdopodobniej w okresie pisania licencjatu. Jest to też powieść, której na pewno sobie nie odpuszczę i wy też nie powinniście. Wszak to już nie fikcja ale rzeczywistość. Niestety.



Tak naprawdę, to mam jeszcze ze 3 książki, które teoretycznie zaczęłam, ale jeszcze nie czuję się na tyle winna by to tu uwzględniać.
Nie uważam w sumie, że jest się czego wstydzić. Życie jest za krótkie by czytać złe książki, wiec nie czujcie się winni czegoś nie kończąc.
Te wyżej wymienione nie są jednak na tyle złe by nie dać im drugiej szansy, a jak zresztą przeczytaliście, większość według mnie jak najbardziej warta jest lektury.
Co ciekawe, niekończenie książek nie jest u mnie już tak częste jak kiedyś.
Dodatkowo bardzo długo na tej liście była książka Clarie North Pierwszych piętnaście żywotów Harry'ego Augusta, którą nawet w momencie przerwania już bardzo lubiłam. Kilka miesięcy temu się jednak zaparłam, po 2 latach ją skończyłam i teraz myślę, że jest to jedna z lepszych książek jakie przeczytałam w tym roku.

Powiedzcie mi czy zdarza wam się nie kończyć lektury? Co porzuciliście i dlaczego? Zamierzacie do tego wracać?
Bardzo chcę wiedzieć.

Napiszcie mi też czy którąś z tych książek czytaliście i czy warto.

Czytaj dalej »

poniedziałek, 2 października 2017

BookNerd Rev: "Illuminae" Amie Kaufman, Jay Kristof

Dziś o najbardziej niezwykłej ksiażce roku.


Rok 2575. Kolejny zwykły dzień w kolonii Kerenza, założonej przez megakorporację KWU, by wydobywać rzadkie surowce. O poranku Kady Grant rzuca swojego chłopaka Ezrę Masona i postanawia, że już nigdy się do niego nie odezwie. Nie spodziewa się jednak, że za kilka godzin będzie świadkiem inwazji BeiTechu, która ją i tysiące innych osób pozbawi domu.

Tych, którym udało się przeżyć, ewakuują trzy statki kosmiczne: Alexander, Hypatia oraz Copernicus. Ściga je wrogi pancernik Lincoln. Jego zadaniem jest uciszyć świadków brutalnego ataku na planetę. Tymczasem na pokładzie Copernicusa rozprzestrzenia się śmiertelnie niebezpieczny wirus, a system sztucznej inteligencji sterujący Alexandrem staje się... największym wrogiem ocalałych.

Fabuła Illuminae to klasyczne sci fi, powiedziałabym nawet że takie podstawowe. Co będzie w przyszłości, gdy rozwiniemy sztuczną inteligencję, czy nie przejmie ona kontroli itd. Wątpię czy wyróżnia ją coś niezwykłego. Przewaga jednak tej książki, we wszystkich jej zakresach polega na tym jak została wydana, a dzięki temu jak ta zwyczajna dość fabuła została przedstawiona.

Jeżeli choć trochę interesujecie się książkami i orientujecie w rynku wydawniczym, a zakładam, że tak skoro to czytacie, to na pewno słyszeliście o tej ksiażce i o akcji Moondrive Shopu.

Sama zwróciłam na nią uwagę zaraz po jej amerykańskiej premierze, więc gdy dowiedziałam się, że Moondrive wykupiło do niej prawa, z niecierpliwością wyczekiwałam informacji o dacie premiery. W maju tego roku Moondrive Shop ogłosił, że owszem wydadzą Illuminae, nawet mają to już przetłumaczone, ale sprawa nie jest prosta bo to dużo kosztuje. Książka jest wyjątkowa i wymaga też wyjątkowych środków. Powiedzieli ile to kosztuje i zaproponowali, że jeżeli 1000 osób kupi książkę w przed premierze to wydadzą książkę, nawet jeśli na tym nie zarobią. Do książek dołączyli kilka gadżetów dla zachęty, co mnie nie było w sumie potrzebne, i tak zaczęła się jedna z najciekawszych akcji polskiego rynku wydawniczego. Oczywiście 1000 osób znalazło się bardzo szybko a na koniec było nas prawie 3 razy więcej. I książkę wydano.

Dlaczego taka akcja była w ogóle konieczna? Każdy kto dostanie Illuminae do swoich rąk, zrozumie szybko, że to książka jak żadna inna. Każdy jej element składa się na jej fabułę, treść.

Jeżeli jednak chodzi o samą treść to oczywiste jest, że jest tak zwyczajna jak zwyczajne może być sci-fi. Przez format książki nie jestem pewna czy możemy stworzyć jakąś głębszą charakterystykę bohaterów. Tu głównie chodzi o akcję, jednak dalej i tak polubiłam bohaterów. 

Porozmawiajmy więc o tym jak Illuminae wygląda. Sama okładka już zachwyca. W Polsce książek w twardej oprawie nie wydaje się z obwolutą, więc może nie wszyscy to doceniają, ale ta w Illuminae to już całkowicie inny poziom. Jest foliowana i przeźroczysta w najpiękniejszych odcieniach pomarańczowego, żółtego i czerwonego.


Po jej ścięgnięciu okładka w cale też nie traci, wręcz przeciwnie, śmiem twierdzić, że jest nawet ciekawsza i daje dobry wgląd w to czym jest Illuminae.


Powieść nie jest napisana standardową prozę. To najbardziej graficzna książka jaka miałam w rękach. Jest jak wielka teczka akt na temat sprawy (czyli naszej fabuły). Składa się z zapisów rozmów, maili, notatek, ilustracji. Możecie się więc zastanawiać jak to możliwe że książkę w ogóle da się czytać. Autorom udało się tak dobrać formy, że czyta się zadziwiająco płynnie. Jeśli macie choć trochę wyobraźni, może się okazać, jak w moim przypadku, że nawet obrazy w głowie były bardziej plastyczne niż normalnie. Wręcz czułam jakbym oglądała film.


Jest to z pewnością niesztampowy projekt, wykracza poza wszelkie normy. Niektóre strony zachwycają i patrząc na nie w oderwaniu od kontekstu mogą wydać się dziwnie, ale czytając nabierają niesamowitego sensu i są jeszcze fajniejsze.


Jest to też wiele punktów widzenia, wiele wiadomości, które w pewnym sensie musimy sobie układać, ale to też daje świetny dynamizm. Cały czas się coś dzieje, ciągle napływają nowe dane, a sprawa się coraz bardziej zagęszcza.

Książkę czyta się też zadziwiająco łatwo, zważywszy na to jak jest wydana. Chociaż, rzeczywiście czasami forma zasługuje, dla mnie to jak najbardziej plus.


Wiem, że wiele osób ma problem z sci-fi, to wymagający gatunek i na pewno nie dla każdego. Uważam jednak, że Illuminae to też dobra książka na początek przygody z fantastyką naukową. Akcja jest mimo, że nie jakoś bardzo porywająca, ale wciągająca i ciekawa. Człowiek się angażuje i przeżywa. Momentami zaskakująca, trzymająca napięcie. Myślę, że to dobry start, bo nawet jeśli nie interesują was statki kosmiczne, sztuczna inteligencja, to forma przedstawienia powinna utrzymać wasza ciekawość.

Illuminae zaskakuje. Trudno tak naprawdę wytłumaczyć, czy zrecenzować tę książkę. To nawet nie jest czytanie, ale jakaś forma doświadczania. Na pewno nie jest to książka, która można do czegoś innego porównać. Pewnie jakaś forma eksperymentu, a one zawsze są trochę ryzykowne. Dla mnie udana i niesamowicie ciekawa. Nie spotkałam się z negatywnymi opiniami, bo nawet jeżeli ktoś miał jakieś ale, chyba zawsze był jednak pod niemałym wrażeniem.

Wiem, że ta moja dzisiejsza recenzja moze różni się od tych ktore zamieszczam na codzień, ale też mamy wyjątkowy przypadek. Powiem wam tak: najlepiej będzie, jeżeli jezcze macie wątpliwości, udać się do księgarni, przekartkować, poczuć. Wiadomo, że ksiażek nie powinno się oceniać po okładce, ale myślę, że w tym przypadku warto.

Tak jak mówiłam, może treść nie powala, ale razem z formą stanowią z pewnością niezwykłą i niezapomnianą przygodę.

Takiej książki jeszcze nie widzieliście.


Czytaj dalej »

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia