Gdy dziś w moje ręce trafił program telewizyjny doznałam szoku. W zeszłym tygodniu tzw. "hity" można był znaleźć ze dwa w całym programie. Do wczoraj telewizja raczyła nas samymi powtórkami, ogrzewanymi po raz milionowy filmami klasy B. W sobotni wieczór mogliśmy liczyć co najwyżej na film z cyklu prawdziwe historie.
Nic więc dziwnego, że nikt nie chce płacić abonamentu. Wolimy obejrzeć coś online. I nawet nie wiemy co nam stacje telewizyjne serwują. Wielka nuda, ot co.
No więc jak dziś przeglądałam program, coś mi nie pasowało. Zamiast przemielonych 100 razy filmów, dostaliśmy (oczywiście nie premierowe) "nowości" albo starsze, ale bardzo dobre produkcje.
Dziś oprócz wracających programów typu talent show i kilku seriali mogliśmy obejrzeć kasowy hit Transformers (2007) oraz coś dla fanów Burtona Charlie i fabryka czekolady (2005).
Sobota to znowu powracające talent shows, seriale oraz kilka lubianych przez nas hitów: opowieść o wielkiej małpie King Kong (2007) zagadkowa Tożsamość Bourne'a (2002) oraz komedia romantyczna nie tylko dla "bab" Jak stracić chłopaka w 10 dni (2003)
W tę niedzielę, ku mojemu zaskoczeniu oprócz "Surowych rodziców" i innych programow typu "jak sobie radzić w szarej rzeczywistości" jednak możemy obejrzeć dzieło mistrza Tarantino Bękarty wojny (2009) oraz ponownie Matta Damona w Ultimatum Bourne'a (2007)
Poniedziałek to hit na początek tygodnia Avatar (2009), we wtorek 33 sceny z życia (2008), środa znakomity Szeregowiec Ryan (1998), a czwartek do taj pory głęboko w mojej pamięci Pachnidło, Historia mordercy. (2006).
I tak jak spojrzymy na tę listę możemy przyznać, że jest dość pokaźna. Bogata jak na polskie standardy. Można powiedzieć, że każdy z tych filmów okres swojej nowości ma już za sobą, ale u nas w kraju każdy film który ma w roku 2 na początku to nowość.
Filmy te to sprawdzony materiał. Wiadomo, ze przyciągnie widzów i ich zatrzyma.
Nie wiem tylko czy taki urodzaj to kwestia przebudzenia szefów stacji telewizyjnych i chęć pozyskania widza czy magiczne znaczenie 1 dnia marca. Od końca listopada polskie stacje mają widzów (za przeproszeniem) w dupie. Czasami coś dadzą na święta, ale bez przesady, ludzie zadowolą się Kevinem czy Ja cie kocham a ty śpisz/ Szklaną pułapką.
Poza tym nie ma nic, seriale czekają do wiosny i jak widać filmy też. Dwa razy do roku w ciągu tygodnia mamy taki urodzaj, że człowiek nie wie któru przycisk na pilocie nacisnąć, by w kolejnym tygodniu (sprawdziłam) po raz 100 oglądać ten sam odcinek Rozmów w toku. Telewizja mydli nam oczy i jeszcze każe za to płacić.
Już od dawna wiadomo, że na prawdę dobrego, nieznanego nam filmu nie ma co oczekiwać. Korzystajmy więc z ostatniego przed wakacjami czasu gdy słowo "nic nie ma w TV" nie istnieje (bo co z tego, że każdy przeze mnie film widzieliśmy już kilka razy).
True story.
OdpowiedzUsuńWiadomo, że preferuję online TV, ale zgadzam się either way :)