środa, 29 maja 2013

Opowiem wam bajkę....

Dawno temu, w odległej krainie żył sobie pewien mężczyzna. Niektórzy mówili, że to książę, inni że przemytnik, a jeszcze inni sądzili, że to morderca. Byli też tacy, który byli przekonani, że mężczyzna ów w ogóle nie istnieje. Jedno jest pewne, nikt tak na prawdę go nie znał. Z pewnością nikt nie znał go tak dobrze jak Nick Carraway jego najbliższy sąsiad, prawdziwy przyjaciel. 
Mężczyzna ten miał niemal wszystko, spełnił  niemal każde ze swych marzeń, poza jednym. Marzył o kobiecie, nieosiągalnej, a zarazem będącej tak blisko. Podporządkował jej całe życie, stał się kimś, uwielbianym mieszkańcem West End, gospodarzem największych i najlepszych przyjęć, bogaczem, legendą. 
Stał się Wielkim Gatsbym.





Brzmi jak bajka? Oglądając "Wielkiego Gatsbiego" właśnie takie wrażenie możemy odnieść. Film nakręcony z dużym rozmachem, z efekciarskimi efektami, kolorowymi kostiumami i równie mocną charakteryzacją, wydaje się trochę kiczowaty. Rozumiejąc jednak historię opisaną przez Fitzgeralda, już po kilku chwilach zaczynamy łapać konwencję i rozumiemy dlaczego reżyser widział to tak, a nie inaczej. Wielki Gatsby to bajka o księciu, to romans, komedia, dramat, kryminał w jednym. To krótka, ale bogata historia o latach 20., kiedy to ludzie bawili się w najlepsze, żyli pełnią życia, chłonęli świat i czerpali z niego pełnymi garściami. Po wyjściu z kina, jestem tego pewna, czujemy ten przepych. Mówimy, że wszystkiego było dużo, że działo się to tak szybko. Ale taki był też sam Gatsby, o to mu chodziło. Chciał być zapamiętany.

Być może, chociaż mam inne zdanie, film był pusty i przereklamowany. Może ta kiczowatość i pełnia to za dużo. Uważam jednak, że to, że każdy wytwór komputera było widać jak na dłoni to bardzo dobre posunięcie. Dodawało to filmowi uroku.

Wielkim zaskoczeniem był dla mnie dobór muzyki. Soundtrack to to kapitalny zbiór tak różnorodnych utworów, tak oddający klimat filmu, tak zaskakujących, że zdradzając tu więcej szczegółów musiałabym użyć słowa "spoiler". Powiem tylko, że pomijając piosenki, że sam dźwięk i muzykę przyznałabym jakąś nagrodę.

Jeżeli natomiast chodzi o obsadę, to oczywiście czytając książkę miałam swoje wyobrażenia i oczekiwania. Tobey Maguire w roli Nicka nie pasował mi kompletnie. Tobey to na zawsze ten ... Spider-Man za którym nie przepadam, a Nick (szczególnie po tym jak słuchałam ksiażki czytanej przez Marcina Dorocińskiego) to mężczyzna, który stanowił jego przeciwieństwo. Tobye spisał się bardzo dobrze, jednak zawsze czegoś mi będzie brakowało. Podobnie jak Carey Mulligan (Daisy), Elizabeth Debicki (Jordan) i Joel Edgerton (Tomy). Jednak, co podkreślam grubą, złotą linią, brawa należą się Leonardo DiCaprio, który jako Gatsby był tak doskonały, że oddał każdy detal opisanej w książce postaci. Trzeba jednak podkreślić jedno: wszyscy aktorzy grają sztucznie, groteskowo, jednak, jeżeli odbieram film właściwie, tak miało być. Wiemy dobrze, że aktorzy ci potrafią grać, więc nagły spadek formy nie wchodzi w grę. Ich gra idealnie pasowała do konwencji bajki i przepychu o których wspomniałam wcześniej i według mnie bardzo dobrze oddali charaktery postaci.

Poza tym "Wielki Gatsby" to znakomita adaptacja/ekranizacja. Książkę skończyłam na 2 godziny przed seansem. Mając wszystko na świeżo, kilkakrotnie opadała mi szczęka, jak twórcy zadbali o szczegóły. Narracja wyjęta z książki, nie pominięto żadnych istotnych (a często też bardzo nieistotnych) szczegółów. Gdyby "Wielki Gatsby" był lekturą, spokojnie można go potraktować jako streszczenie. 

Film jest inny, jest przerysowany, zaskakujący (w kwestii techniczno-stylizacyjnej), ale warto podkreślić, że to nie pierwszy Gatsby (a ten z Retfordem był ponoć b.dobry) więc reżyser zrobił dobrze, robiąc to po swojemu. Mnie to odpowiada.

Kto nie był w kinie niech przeczyta książkę. Bez niej odbierzecie to jako pustą, nieciekawą historię. Jak przeczytacie (albo wysłuchacie z głosem Marcina Dorocińskiego) zrozumiecie, że każdy z zabiegów, stylizacji reżysera miał nam przybliżyć Gatsbiego. Pozwolić na wejście do tego świata.

Może podobało mi się za bardzo, ale odbierając to całościowo, powiem, że film przypadł mi do gustu. Gdybym nie była tak nim poruszona, nie siedziałabym teraz po nocy i nie pisała. Polecam. I czekam na wasze opinie. Nie krępujcie się, zostawcie komentarz, bo mam wrażenie, że czytają mnie tylko 2 osoby...

2 komentarze:

  1. Moją "lekturą" był, rok temu. I pamiętam, że przeczytałam jednym tchem, choc teraz to tak piąte przez dziesiąte pamiętam o czym to dokładnie było. No ale idę w czwartek (sama... koniec końców). Przeczytam sobie streszczenie na Sparks Notes, jak za starych dobrych czasów, haha. Twój opis zdecydowanie zachęca :D

    OdpowiedzUsuń
  2. ...no to idę czytać książkę (jak tylko skończę kolejną książkę Ch. Moore'a, napiszę rozdział pracy, oglądnę tego cholernego Iron Mana 3).

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia