Częstotliwością ukazywania się postów w tym tygodniu pragnę uciszyć mój wewnętrzny głosik, który gania mnie za lenistwo.
Tym razem lekko spóźniona recenzja Kamieni na szaniec. Spóźniona, bo tę pisałam na zajęcia. Niczego nie zmieniałam, taka otrzymał Profesor i już ja mu czytałam (wszelkie prawa zastrzeżone). Dlatego też recenzja ta jest inna niż wszystkie, może bardziej wyważona, ale w 100% jest odzwierciadleniem moich odczuć. Całkowity subiektywizm.
Recenzję zamieszczam dlatego, że na temat filmu toczy się ciągle dyskusja, a i może ktoś z was zdecyduje się jeszcze wybrać do kina :) Nie ględzę dalej, czytajcie :)
Robert Gliński już nie raz udowodnił, że
nie boi się podejmowania tematów trudnych i kontrowersyjnych, dlatego jako
reżyser Kamieni na szaniec – powieści,
która kształtowała charaktery młodych ludzi i miała być dowodem waleczności i
patriotyzmu Szarych Szeregów – mógł budzić wątpliwość. Gliński jednak z odwagą
podjął się wyzwania i stworzył film, koło którego nie można przejść obojętnie. Kamienie na szaniec to nowoczesne kino
akcji dostosowane do naszych czasów, ale również wzruszająca opowieść o
przyjaźni, młodości i poświęceniu.
Alfred Hitchcock powiedział: „Film
powinien zaczynać się od trzęsienia ziemi, potem zaś napięcie ma nieprzerwanie
rosnąć” i tę zasadę stosuje również Gliński. Przy akompaniamencie rockowej
muzyki „Rudy” i „Zośka” wykonują akcje małego sabotażu. Stopniowo poznajemy
bohaterów, a wojna, która toczy się w tle, przypomina trochę dziecinną zabawę
do momentu gdy „Rudy” zostaje pojmany przez Gestapo. W tym momencie życie
harcerzy wywraca się do góry nogami, muszą stawić czoła brutalnej
rzeczywistości i zaniechać romantycznych wizji walki, sięgając po broń i
porzucając dotychczasowe życie. Z chłopców stają się mężczyznami
Film nie jest wiernym przedstawieniem
książki Aleksandra Kamińskiego. Jest nowocześniejszą wersją opowieści,
dostosowaną do współczesnej widowni, zbudowaną jakby na nowo. Robert Gliński
odrzuca patos na rzecz prawdziwości. Młodzież, która obecnie tak bardzo różni
się od swoich rówieśników sprzed lat, nie potrzebuje dumnych, nieskazitelnych
wzorców, a raczej bohaterów dnia codziennego, podobnych do nich. Tacy też są „Alek”,
„Rudy”, „Zośka”. Cały zabieg nie udałby się bez młodych i utalentowanych
aktorów, w ich grze widać było sumienne przygotowanie i zrozumienie postaci. Marcel
Sabat, który doskonale wcielił się w postać „Zośki”, swoją pracę magisterską oparł na
przygotowaniach do roli. Karol Górski, czyli
filmowy „Heniek", spisywał emocje jakie mu towarzyszyły na planie, dzięki
czemu powstał niezwykły pamiętnik z pracy przy filmie.
Na tle wszystkich bohaterów wyróżnia się jednak Tomasz Ziętek. Jako „Rudy” musiał pokazać najwięcej emocji: od porywczego i tryskającego życiem chłopaka do ofiary okrutnych tortur. W obu rolach wypadł doskonale, a scena przesłuchania to chyba najmocniejszy punkt filmu.
W tłumie harcerzy znika natomiast „Alek”
w którego wcielił się Kamil Szeptycki. Postać ta, która w powieści odegrała
znaczną rolę, tu ograniczona jest do kilku scen, dlatego widz, który nie zna
pierwowzoru, najprawdopodobniej nie zwróci na nią szczególnej uwagi.
Na drugim planie mamy plejadę
doświadczonych aktorów, którzy tworzą tło, nie pozostając w cieniu. Wolfgang
Boos, czyli Rottenführer Ewald Lange, stworzył kreację, którą można porównać z
rolą Ralpha Fiennesa z Listy Shindlera
– bezwzględny i zły w każdym calu, a przy tym perfekcyjny.
Tworząc tak znakomite postacie, szkoda,
że mniejszą uwagę poświecono rolom kobiecym. Stanowią nie tyle drugi plan, co
często niepotrzebną dekorację, a ich rola nie wnosi nic do przebiegu akcji,
przez co wydają się po prostu zbędne.
Do współpracy przy filmie zaproszono
znakomitego operatora Pawła Edelmana, który niejednokrotnie udowodnił jak
tworzy się piękne, perfekcyjne zdjęcia. Jego kunszt widoczny jest również w tym
filmie. Sceny walki pełne są
dynamizmu i szybkiej pracy kamery, dzięki czemu nastrój i dramatyzm sytuacji
staje się jeszcze bardziej klarowny. Sceny, którym towarzyszy znakomita muzyka,
są tak skonstruowane, że często nie da się oderwać wzroku od ekranu.
Wojna to temat, który bardzo chętnie
poruszany jest zarówno w polskim kinie, jak i w telewizji. Jest to
motyw bardzo wdzięczny dla filmowców. Pozwala na stworzenie dramatycznych
obrazów oraz na prowadzenie wartkiej i emocjonującej akcji, jednak ich
nieodłącznym celem jest kreowanie herosów i budzenie ducha patriotyzmu. Kamienie na szaniec robią to w sposób
bardzo nowoczesny. Film kierowany jest przede wszystkim do młodego widza, który
wychowuje się w wolnym, demokratycznym kraju, a jakakolwiek forma walki jest mu
obca. Dla takiego człowieka patriotyczne i dumne slogany mogą być
niezrozumiałe. Doskonale rozumieją to twórcy filmu. Bohaterowie kierują się
racjonalnymi pobudkami. Ich nastroje są widoczne i klarowne. Unowocześnieni,
pełni życia i determinacji, mogą stać się autorytetami. Film, odbiegając od
pierwowzoru, nadal niesie to samo przesłanie: walczyć do końca, kochać
najmocniej, wierzyć bezgranicznie.
Kamienie
na szaniec obronią się przed krytyką. Bardzo
optymistycznie przyjęty przez młode pokolenie, jest filmem na miarę naszych
czasów i możemy tylko dziękować, że młodzież ma możliwość poznania tej historii i
wzruszenia się, nawet jeżeli starsi widzowie wyjdą z kina z pewnym niedosytem.
I przyznam, że ta dyskusja i kontrowersje wokół filmu mnie niezmiernie cieszą. To znaczy, że film nie jest nijaki. A oceniać go, każdy z was powinien sam.
Nie wyrażam zgody na przetwarzanie tej recenzji w jakichkolwiek sposób bez uprzedniej pisemnej zgody.
Cóż tu dużo mówić, świetnie napisana recenzja - i teraz to już naprawdę muszę to zobaczyć :D
OdpowiedzUsuń