niedziela, 15 maja 2016

BookNerd Rev: Tammara Webber

Już kilka razy chciałam zrecenzować jakąś książkę New Adult na moim blogu, ponieważ czytam tego całkiem sporo. Chyba nadszedł najwyższy czas. Nie ukrywam, że przez tę recenzję jak i przez te które planuję tu zamieścić, chciałabym troszkę rozwiać stereotypy dotyczące NA. Jednak to nie czas i miejsce, ponieważ notka byłaby stanowczo za długa i pewnie przestalibyście czytać zanim przeszłabym do faktycznych recenzji. 

Po książki Tammary Webber chciałam sięgnąć już dawno. Gdy więc nadarzyła się okazja by zrecenzować Tak słodko..., które jest 3 częścią jej NA companion series "Kontury serca", pomyślałam, że w końcu mam pretekst do zakupu części 1, która zbiera bardzo dobre recenzje. 
Ponieważ jest to companion series aka seria towarzysząca postanowiłam zamieścić obie recenzje w jednym poście (bez porównań się pewnie nie obędzie).


Może jeszcze w ramach wyjaśnienia czym jest seria towarzysząca albo jak ja to nazywam companion (bo polskie określenie ciągle dziwnie dla mnie brzmi). Jest to seria, których wątki są od siebie niezależne, jednak bohaterowie pojawiają się, w często bardzo epizodycznych rolach w kolejnych częściach. Jak spin-off. 


Tak blisko...



Kiedy Jacqueline przyjechała za swoim chłopakiem, do college’u, nie spodziewała się, że po dwóch miesiącach Brad zakończy wieloletni związek. Teraz musi odnaleźć się w zupełnie obcej rzeczywistości – jest singielką, studiuje ekonomię zamiast muzyki, a byli znajomi traktują ją jak powietrze. 
Pewnej nocy, tuż po wyjściu z imprezy, Jacqueline zostaje zaatakowana przez Bucka, przyjaciela jej eks-chłopaka. Ocalona przez nieznajomego, który wydaje się być przypadkiem we właściwym miejscu i o właściwym czasie, dziewczyna chce tylko zapomnieć o koszmarnym wydarzeniu. Jednak Lucas, jej wybawca, okazuje się jednym z jej kolegów z klasy, a ucieczka od tamtych wydarzeń nie jest już taka prosta.

Jak przystało na szanującą się powieść NA możemy z góry przewidzieć potencjalny przebieg wydarzeń. Sztuka polega na tym by w tym schemacie, który jest masowo powtarzany - bad boy, dziewczyna z dobrego domu, romans, konflikt, happy end - wykrzesać coś co odróżni ją na tle innych. Bezapelacyjną mistrzynią w tej dziedzinie jest dla mnie Colleen Hoover, jednak po przeczytaniu Tak blisko... mogę śmiało powiedzieć, że i Tammarze Webber się to udało. 

Po pierwsze historia nie jest tak oczywista jak nam się od początku wydaje. Jest całkiem ciekawie zarysowana, nie od razu wiemy wszystko i nie od razu możemy przewidzieć dalszy przebieg akcji. Nawet w momencie gdy zaczynamy domyślać się pewnych rzeczy, okazuje się, że to nie jest najcięższy kaliber. Tak jest tu troszkę dramatyzmu, ale nie naciąganego, który w wielu powieściach NA dodawany jest tylko po to by pobudzić już słabą historię. Tutaj wszystko ładnie się do tego sprowadza, później z zaskoczenia uderza. Wszystko przygotowane właściwie.

Co dla mnie jeszcze ważna, polubiłam oboje bohaterów. Zarówno Jacqueline jak i Lucasa. W powieściach obyczajowych często jest tak, że coś zgrzyta. Niestety. To mój ulubiony gatunek, a naprawdę niewiele książek czytałam gdzie w pełni podobali mi się główni bohaterowie, szczególnie bohaterki. NA ma tendencję do robienia z nich przewrażliwionych panienek, które bezustannie zmieniają zdanie i nie potrafią ogarnąć własnych myśli. Jacqueline była fair, była rozważna i dawała się lubić, a Lucas był bardziej odbiegający od standardów niż mogło się to wydawać na pierwszy rzut oka.

Mieliśmy też dobrze wyważone napięcie zarówno w fabule jak i między postaciami. Dzięki temu książkę czytało się bardzo dobrze, płynnie i szybko. Tammara Webber ma jeszcze bardzo przyjemny styl, pisze dobrze i naprawdę podobał mi się jej pomysł na tę historię. 

Oczywiście Tak blisko... jest cliche, nie można zaprzeczyć. Ale ta przewidywalność należy do tego dobrego odłamu, który powoduje, że tak naprawdę czyta się książkę jeszcze lepiej. Czasami potrzebujemy takich lekkich historii z dramaturgią w tle, która na koniec spowoduje, że po prostu poczujemy się lepiej. Tak blisko... jest czymś takim. Jest to idealna książka na gorące dni, kiedy nie chcemy nic zbytnio wymagającego. Tak więc polecam wpisać ją w letnie TBR.


Tak słodko...


On jest jej aniołem stróżem, bohaterem i miłością życia. Ona jest jego nadzieją na lepsze jutro i lekiem na całe zło.

Dla Pearl Torres Frank Boyce Winn jest uosobieniem tego, czego powinna unikać. Ale mimo wszystko nie potrafi trzymać się z dala od zbuntowanego, trochę dzikiego Boyce'a, który zupełnie nie liczy się z tym, co myślą i mówią o nim inni ludzie. Dla Pearl jest silny, namiętny i niebezpiecznie.... słodki.

Już na wstępie  muszę zaznaczyć, że ta część nie podobała mi się tak jak pierwsza. Wiedząc do czego jest zdolna Webber tu się zawiodłam. A może nie tyle zawiodłam, co mam pewien problem z Tak słodko... i nie wiem czyja jest to wina. Mój problem polegał głównie na tym jak książka jest napisana. I najgorsze jest to, że wydaje mi się iż jest to wina tłumacza. A obie książki tłumaczyła ta sama osoba. Widzicie, Tak słodko... pisane jest z dwóch perspektyw. W częściach Boyce'a pojawiło się kilka takich momentów, w których niczym Paweł Opydo, który recenzował "Pięćdziesiąt twarzy Grey'a" (link) miałam ochotę pytać "CO?! o.O". Nie chcę wam nic spoilować, bo to byłoby nie w porządku, ale po prostu jest tu kilka takich zdań, że zastanawiałam się czy tłumacz robił to na poważnie, czy może miał swoją pracę gdzieś. Bo jestem pewna, że w wersji oryginalnej penis nie miał aż tylu synonimów, a u nas ktoś na siłę szukał tak wyrazów bliskoznacznych by nie musieć pisać wprost. Niemniej tych fragmentów było niewiele. Jednak mam nadzieję, że ktokolwiek edytował tę książkę trochę się opamięta przy kolejnych częściach. Nie musimy tego czytać, bo to zaczyna zbliżać książkę do stylu E.L. James, a nikt tego nie chce, zwłaszcza, że ta książka nie ma nic z tym wspólnego. 

Zresztą wydaje mi się, że Webber lepiej radzi sobie z opisami z punktu widzenia kobiety. Oczywiście jest to zrozumiałe. W częściach Boyce'a radziła sobie bardzo dobrze do momentu gdy opisywała bardziej intymne sceny. Wtedy przypominało to czasami słaby fanfick. Dobrze było znać jego perspektywę, ale nie koniecznie wtedy, bo serio troszkę nie wyszło (teraz się możecie domyśleć jakie mieliśmy opisy- patrz fragment o synonimach).

Mimo wszystko jednak bardzo polubiłam bohaterów. Ponownie udało się Webber wykreować ciekawe, złożone postacie o interesujących życiorysach. Takie, które naprawdę potrafią racjonalnie  realnie myśleć i działać. Które zachowują się tak jak robią to prawdziwi ludzie. 
Tak samo fabuła, myślę, ze jeszcze dokładniej skonstruowana niż w Tak blisko..., tutaj to własne ona odgrywa znaczącą rolę, ponieważ poznajemy bohaterów przez ich przeszłość i to jak ona wpływała na ich życie. W Tak blisko... to bohaterowie i to co tu i teraz było najważniejsze.

Pomimo tych kilku zgrzytów, które sądzę, że nie są do końca winną autorki, książka ponownie napisana jest w bardzo fajnym stylu. Czyta się ją płynnie i szybko. Nie mamy tak znaczących zwrotów akcji, napięcie jest bardziej linearne, ale nie znaczy to, ze go nie ma. Ono jest od początku dość wysokie. Ponownie autorka stworzyła ciekawą historię, mocno osadzoną w charakterystyce bohaterów.

Sama książka jest całkiem spoko. Dostrzegam jednak tutaj syndrom "kolejnej książki z serii". Po tym jak Tak blisko... osiągnęło spory sukces trudno było jej dorównać. Jestem pewna, że są tacy, którzy będą nią zachwyceni, mnie aż tak nie porwała. Autorka może chciała za dużo, sama nie wiem. Jak powiedziałam miałam z nią mały problem. Jednak i tak bym ją wam poleciła.



Wśród wielu książek NA jakie czytałam, obie powieści Webber zaliczam do tych lepszych. Dlatego obie je wam polecam. Zbliża się lato, gdy będziecie potrzebować lekkiej lektury, na te powinniście zwrócić uwagę. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia