czwartek, 28 września 2017

BookNerd Rev: "Światło, które utraciliśmy" Jill Santopolo

Ta recenzja miała pojawić się prawie 2 miesiące temu, niestety zagubiła się w odmętach bloga. Dziś jednak nadszedł na nią czas.


Lucy i Gabe poznali się 11 września 2001 roku. Gdy wieże WTC runęły, a pył przykrył Nowy Jork, zrozumieli, że życie jest zbyt kruche, by przeżyć je bez pasji i emocji. I zbyt krótkie, by nie być razem.
Wkrótce jednak Gabe postanawia przyjąć pracę reportera na Bliskim Wschodzie i wtedy wszystko się zmienia. Lucy dowiaduje się o jego decyzji w dniu, w którym produkowany przez nią program telewizyjny zdobywa nagrodę Emmy. Dzień jej triumfu staje się też dniem, w którym coś nieodwracalnie się kończy. W kolejnych latach Lucy będzie musiała podjąć niejedną rozdzierającą serce decyzję. Czy pierwsza miłość okaże się też ostatnią?

Gdy robiłam reserch zanim jeszcze książka do mnie trafiła, na goodreads moją uwagę przykuło jedno stwierdzenie: "dla fanów Jednego dnia Davida Nichollsa i Zanim się pojawiłeś Jojo Moyes." W skrócie dwie moje ulubione książki z tzw kategorii dorosłe obyczajówki.
Jeżeli ktoś je czytał to wie też jak mniej więcej może potoczyć się akcja i jakich emocji dostarczy, ale to taka myśl na marginesie.

Sam fakt że akcja powieści rozpoczyna się w dniu ataku terrorystycznego na WTC jest mniej tragicznym szczegółem niż się może zdawać. Jest jednak motorem napędowym. Gdy było się wtedy w Nowym Jorku przypuszczam, że wielu ludzi czuło, że świat się zmienił i żyje się tylko raz. Tak też czul nasi bohaterowie.

Powieść Jill Santopolo to generalnie historia typu: nie wiesz nawet kiedy spotkasz miłość swojego życia i pytanie brzmi: co z tym zrobisz.
Nie jest to ani tak głębokie ani banalne jak może się wydawać. Przewaga tej książki polega na tym, że wszystko jest tu tak naturalne, tak prawdopodobnie przeprowadzone, że to, że może jest przewidywalna, że może przesadzona, to w ogóle nie przeszkadza. Takie jest prawo powieści obyczajowej.

Gdy bohaterowie się poznają mają jeden z tych momentów w których myślą teraz albo nigdy. Są jak dwa magnesy, nawet jak się rozstają, coś ich ku sobie przyciąga. Mamy ten burzliwy moment pasji, wolności. Postanawiają żyć życiem, chwytać dzień. Jest im ze sobą bardzo dobrze do momentu gdy muszą się rozstać. Mamy ich obraz przed i po, wiemy jak ten związek ich odmienia. Mamy wiele emocji, które szargają nie tylko bohaterami ale też czytelnikami, ponieważ autorka dała nam tę zgraną parę, idealnie do siebie pasującą i nagle nam to zabiera. Czyż nie jest tak w każdym filmie romantycznym? Owszem jest, ale to w niczym nie przeszkadza. Bohaterowie mimo, że idealnie do siebie pasowali, teraz musza żyć osobno. Trudno się pogodzić ze stratą miłości, ale też nie można się zamknąć na świat, może uda się spotkać kogoś innego, zakochać. Ale czy da się zapomnieć o tym co było? I właściwie możecie sobie wyobrazić przez co przejść muszą nasi bohaterowie.

Światło, które utraciliśmy to kręta droga pełna wzlotów i upadków. Jest dużo radości, miłości, ale też smutku i straty. Wiele dylematów i trudnych decyzji. Wszystko jednak jest takie... życiowe. Potrafię zrozumieć wybory bohaterów, postawić się na ich miejscu.

Gdy piszę, gdy myślę o tej ksiażce ciągle nasuwają mi się porównania ze Sparksem, Nichollsem, Moyes, Ahern. Historie często pojawiające się na ekranach. Historie o miłości, które potrafią wyciskać łzy, podnosić ciśnienie, chwytać za serce.

Droga Lucy i Gaba nie jest usłana płatkami róż. Te porównania, z innymi autorami powinny wam najlepiej podpowiedzieć czego możecie się spodziewać: pięknej miłości ale też mocnego trzęsienia ziemi, bo życie nie może być zbyt idealne. Ale jak to jest z takimi historiami- czasami takie emocje przekuwają się w coś dobrego.

Może bym od razu nie stawiała Światła, które utraciliśmy na równi z Jednym dniem czy Zanim się pojawiłeś. Nie jest aż tak dobra, ma kilka niedociągnięć, kilka motywów, które niekoniecznie musiały się pojawiać. Również nie potrafiłam tak zaangażować się w tę historie jak to miało miejsce w przypadku tych dwóch wyżej wymienionych. Coś mi zgrzytało. Niemniej Santopolo idzie w dobrym kierunku. To jeszcze nie ten poziom, ale wiem, że książka z łatwości trafia do różnych czytelników. Czytałam ją ja, później moja mama i obie uważamy, że warto.

Poza tym chyba jestem romantyczką. Jeżeli taka miłość może istnieć na kartach powieści, mam nadzieję że również w prawdziwym życiu.

Jest to opowieść o miłości, ale miłości nie łatwiej, pełnej poświęceń i kompromisów. Klasyczna wręcz opowieść o dwojgu ludzi którzy chcę ale nie mogą być ze sobą. Opowieść która wzrusza, która angażuje. Historia o tym jak trudno zapomnieć, jak ciężko jest zostawić przeszłość za sobą. O tym, że czasem w miłości postępujemy pochopnie, czasem uczucia przeważają nad zdrowym rozsądkiem. W końcu to historia dwojga ludzi którym pisane było bycie razem, ale to utracili, a trudno jest wrócić do tego co było, gdy życie idzie na przód. Czasem na poprawki może być za późno.

A my czytelnicy jesteśmy w impasie bo nie wiemy czy stanąć po stronie serca czy rozumu. Ale sami zdecydujcie, czytając tę powieść.






Za książkę dziękuję:

6 komentarzy:

  1. Bardzo dobrze, że recenzja trafiła jednak na bloga bo dzięki niej przypomniałam sobie o tej książce i jak tylko dokończę moją obecną, zabieram się koniecznie za tą! :)
    Justyna z livingbooksx.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
  2. Wspaniała książka <3 Skłania do refleksji :D

    Zabookowany świat Pauli

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Też tak myślę, człowiek wszystko bierze za pewnik a przecież życie jest nieprzewidywalne.

      Usuń
  3. Bardzo podobała mi się ta książka. Była cudowna :)

    OdpowiedzUsuń

Copyright © Szablon wykonany przez Blonparia