Tak jak w tytule - przedstawiam wam post pokutny, bo książki o których będę pisać zmieniły mój sposób myślenia i plany i teraz wiem, że będę musiała uderzyć się w pierś bo "nigdy nie mów nigdy".
Wielokrotnie deklarowałam, że nie przeczytam serii Dary Anioła ponieważ została mi ona zaspoilerowana, zniszczona i nie miałam ani ochoty ani interesu w czytaniu tego wszystkiego. (pisałam o tym tu i tu) Cóż... wydaje mi się, że mogę zmienić zdanie po przeczytaniu innej serii Cassandry Clare.
seria "Diabelskie maszyny" Cassandra Clare
Diabelskie maszyny to prequel, seria towarzysząca do Darów Anioła. Mimo, że zastrzegałam się, że po Dary nie sięgnę, Diabelskie maszyny mnie zaciekawiły. Po pierwsze to tylko trylogia, a do tego akcja dzieje się w XIX wiecznej Anglii więc postanowiłam dać im szansę.
Kiedy szesnastoletnia Tessa Gray pokonuje ocean, żeby odnaleźć brata, celem jej podróży jest Anglia za czasów panowania królowej Wiktorii. W londyńskim Podziemnym Świecie, w którym po ulicach przemykają wampiry, czarownicy i inne nadnaturalne istoty, czeka na nią coś strasznego. Tylko Nocni Łowcy, wojownicy ratujący świat przed demonami, utrzymują porządek w tym chaosie. Porwana przez Mroczne Siostry, członkinie tajnej organizacji zwanej Klubem Pandemonium, Tessa wkrótce dowiaduje się, że sama jest Podziemną z rzadkim darem zmieniania się w inną osobę. Co więcej, Mistrz - tajemnicza postać kierująca Klubem - nie zatrzyma się przed niczym, żeby wykorzystać jej moc. Pozbawiona przyjaciół, ścigana Tessa znajduje schronienie w londyńskim Instytucie Nocnych Łowców, którzy przyrzekają, że znajdą jej brata, jeśli ona wykorzysta swój dar, żeby im pomóc. Wkrótce Tessę zaczynają fascynować dwaj przyjaciele: James, którego krucha uroda skrywa groźny sekret, i niebieskooki Will, zniechęcający do siebie wszystkich swym sarkastycznym humorem i zmiennymi nastrojami... wszystkich oprócz Tessy. W miarę jak w trakcie swoich poszukiwań, zostają wciągnięci w intrygę, grożącą zagładą Nocnych Łowców, Tessa uświadamia sobie, że będzie musiała wybierać między ratowaniem brata a pomaganiem nowym przyjaciołom, którzy próbują ratować świat... i że miłość potrafi być najbardziej niebezpieczną magią.
Recenzowanie całej serii jest niezwykle trudne, ponieważ cokolwiek bym nie napisała, może okazać się spoilerem. Granica między poszczególnymi częściami się zaciera i człowiek czuje jakby przeczytał jedną, wielką 1200 stronicową książkę.
Od czasów Igrzysk Śmierci, a może Zmierzchu, moda na książki gatunku paranormal, fantasy, dystopia dla dziewcząt stały się tak popularne, że trudno jest już przeczytać coś oryginalnego, przemyślanego, co rzeczywiście może rywalizować ze swoimi poprzedniczkami. Widzicie, każda z tych książek opiera się na tych samych schematach i właśnie one powodują, że nie jestem fanką trylogii z dystopijnm, walącym się światem, paranormalnymi stworzeniami, trójkątem miłosnym na którego szczycie stoi młoda heroina. Diabelskie maszyny zawierają wszystkie te elementy i co zaskakujące dla mnie najbardziej - wszystkie one zostały wykorzystane w jak najlepszy sposób.
Trylogia Nie wyobrażam sobie, by Diabelskie maszyny miały być krótsze, albo dłuższe. Rozłożenie historii na trzy części jest idealne. W każdej z nich znajdziemy coś ciekawego. Pierwsza to bardzo zgrabne zarysowanie historii, druga sprawia, że trzecią - zawierająca punkt kulminacyjny i rozwiązanie - musimy przeczytać od razu.
Dystopia/walący się świat Akcja dzieje się w XIX wiecznym Londynie. Sam Londyn stanowi jednak tło a cały walący się świat jet jakby inną przestrzenią, ponieważ to w Świecie Podziemnym, tym ukrytym wszystko się dzieje. Mimo tej fantastyczności łączy się to z realizmem niezwykle gładko. Jest to wszystko bardzo zwięźle zaplanowane i ciekawe. A przeniesienie akcji w przeszłość jest nie tylko pomysłem dość oryginalnym, ale również ciekawym.
Heroina Jeżeli ktoś zagląda na mojego bloga od jakiegoś czasu, może wie, że mój stosunek do książkowych heroin jest bardzo trudny (możecie o tym przeczytać tu). Tessa Gray okazuje się nie tylko postacią inteligentną i silną, ale również zachowuje cząstkę naiwności, charakterystycznej dla dziewczyny w jej wieku. Nie jest w centrum zainteresowania, chociaż akcja w dużej mierze toczy się wokół niej. Jest postacią, którą ciężko nie lubić i której zachowanie jest uzasadnione. Nawet ja, która mam tendencję do irytowania się każdym słowem bohaterek, nie dostrzegłam zbyt wielu momentów, które mogły sprawić, że choć na chwilę wywróciłam oczami przez Tesse (a nawet jak takie momenty się pojawiały, w kolejnej scenie zostawałam sprowadzona na ziemię i rozumiałam dlaczego - i już nie miałam pretensji)
Trójkąt miłosny Cassandra Clare stworzyła coś unikatowego. Napisała książkę, której najmocniejszym elementem jest właśnie trójkąt miłosny. Każdy kto czytał... cokolwiek, wie że takie związki zazwyczaj prowadzą do irytacji i obrania stron. Clare dała nam 3 świetne postacie, które współgrają ze sobą w duetach ale także jako trio. Bez względu na to kto z kim i kiedy, każdemu z tych połączeń się kibicuje i z każdym potrafimy się z żyć. Nie ma tu Teamu Will, nie ma Teamu Jem, nie ma Teamu Tessa. Jest to jedno, wielkie, trójkątne OTP i bez względu na to jak się książka kończy - wygrywają wszyscy. Było to dla mnie niezwykłe odkrycie. Książka, której tak dużym elementem jest romans, dzięki temu, że wszystko było tu tak zdrowe i przemyślane, nagle nabiera innego wymiaru. Mimo, że romans się liczy najbardziej, jednocześnie nie jest najważniejszy. I niejednokrotni zaskoczy was to, jakie zakończenie chcielibyście zobaczyć i zmieni się to nie raz.
Bohaterowie Poza bardzo ciekawymi postaciami drugoplanowymi mamy Tych Dwóch. Will Herondale i Jem Carstairs są dla mnie kolejnym odkryciem. Powiem szczerze - nigdy nie spotkałam się z dwiema postaciami tak różnymi, tak barwnymi, które normalnie, nawet gdyby byli przyjaciółmi, zostaliby rozdzieleni przez dziewczynę, a które tu dają nam obraz niezwykłej przyjaźni i po prostu wzbudzają wielką sympatię. Nie mogłabym wybrać, nie mogłabym. Każdy ma w sobie coś idealnego. Zachowują do końca swój indywidualizm, nie są przytłoczeni przez Tessę. Podobnie jak w przypadku wspominanego wyżej trójkąta miłosnego, tak i tu chce się krzyknąć:
Emocje Przyznam się szczerze- ta notka nie powstałaby gdyby nie ten punkt. Gdyby nie ostatnie 200 stron Mechanicznej Księżniczki (3 tom). Nie lubię recenzować całej serii. Jednak to, co się ze mną działo, to co przeżywałam w ostatnich 200 stronach utwierdziło mnie w przekonaniu, że może warto wam zwrócić uwagę na tę serię. Zaczęło się od potężnego wybuchu gniewu. Już chciałam rzucić książką przez pokój. To co wydarzyło się wtedy (scena w jaskini- dla tych co może czytali) całkowicie mną wstrząsnęło.
Według mnie było to niedopuszczalne posunięcie. Ze złością napisałam do Anity, ale ona śmiejąc się kazała mi czytać dalej. Czytałam. Na kolejnej stronie mój stan zmienił się o 180 stopni i w szoku zbierałam szczękę z ziemi, by po chwili skakać z radości.
Parę kolejnych stron dalej złamano mi serce po raz pierwszy.
By już rozdział dalej doczekać się czegoś, czego wcześniej tak łatwo nie zaakceptowałabym, a co teraz wydało mi się idealnym zakończeniem.
I nagle złamano mi serce po raz kolejny.
Myśląc, że już nic dobrego nas nie spotka i że Clare zostawi mnie z otwartym zakończeniem i sama będę musiała szukać sposobów na osiągnięcie katharsis, nagle dostałam perfekcyjne zakończenie.
Clare dostarczyła mi emocjonalnego rollercoastera i wydaje mi się, że jeżeli to nie jest wystarczającą rekomendacją, to lepszej wam dać nie mogę.
Wierzcie mi, jestem osobą niezwykle krytyczne, doszukującą się dziury w całym, szukająca mankamentów i słabych punktów. Nie lubię gdy podoba mi się coś co lubią wszyscy. Zazwyczaj działam na przekór. W tym wypadku oddaję honor nie tylko Anicie, ale też wszystkim zachwalającym serię Diabelskie Maszyny.
Oczywiście, wiem, że ile czytelników tyle opinie. Wiem też że sama seria jest cliche i jest oparta na utartych schematach. Ale tu są one jej mocnym punktem. Mogłabym wymieniać mankamenty, ale byłoby to trochę na siłę, byłoby to oszustwo, którego nie chcę tu dokonywać. Ponieważ o ile zdaję sobie sprawę z minusów, o tyle najważniejsze dla mnie są odczucia jakich doznałam zamykając ostatni tom. Mówią one - nie nawiedzę płakać, ale gdy uśmiecham się przez łzy to jestem szczęśliwa.
Clare zmieniła tutaj podejście do trójkątów miłośnych tak, że już nie działa zwykłe OTP.
OdpowiedzUsuńOTP, czyli One True Pairing, się przeobraziło. teraz to jest OT3. One True Trio/Triangle. #sorrynotsorry
i kłaniam się nisko za docenienie. jak obstawałam, tak obstaję. mega seria. warta czasu. na pewno wrócę. cliche, bo cliche, ale jedna ulubionych!
I TO MORZE ŁEZ PRZELANYCH!
Myślę, że podsumowałaś to idealnie. Osobiście jako męża (dla siebie!) wybrałam Willa, ale jako najlepszego przyjaciela Jema. To są takie postacie, które po prostu pokochałam. Will i jego miłość o książek, Jem i jego skrzypce. Dwie rzeczy które kocham książki oraz skrzypce w jednej pozycji! Dla mnie, Clare przełamała schemat zakończeniem, ale tu skończę, aby nie spoilerować. Zgodzę się, że ostatnie 200 stron przeczytałam ze łzami, na jednym oddechu i miałam ochotę rzucać tą książką (i chyba nawet rzuciłam!) by zaraz szybko do niej podbiec i czytać dalej. Jedno ta książka mnie na pewno nauczyła "Są rzeczy gorsze od śmierci" i tu może domyślisz się, czego dotyczy się ta wypowiedź. Jak dla mnie, trylogia genialna, po której przez miesiąc wracałam do domu i ryczałam, bo tak zżyłam się z bohaterami, utożsamiłam się z samą Tessą i czułąm to co ona. Dalej płaczę kiedy czytam końcówkę. Kocham całym serduchem i polecam każdemu kto tylko zapragnie słuchać ;)
OdpowiedzUsuń