Odkąd John Green napisał Gwiazd naszych wina, motyw raka, choroby stał się w literaturze (i filmie) niezwykle popularny. Rak stał się chwytem, który ma przyciągnąć czytelników. Smutne ale prawdziwe. Jednak John Green udowodnił jeszcze jedną rzecz- o raku można mówić w normalny sposób, tak że czasem nawet o nim zapominamy, a chory jest pokazany nie jak ktoś umierający, ale człowiek.
Ale czy książka o raku musi być smutna? Nie. Udowodnił to Jesse Andrews.
"Me and Earl and the Dying Girl" Jesse Andrews
"Ta książka zawiera dokładnie zero Ważnych Życiowych Lekcji, albo Mało Znane fakty o Miłości, albo delikatnie rozdzierające Momenty Kiedy Wiemy Że Zostawiliśmy Nasze Dzieciństwo Za Sobą Na Dobre, albo cokolwiek. I w przeciwieństwie do większości książek w których dziewczyna ma raka, nie ma tu na pewno słodkich paradoksalnych jednozdaniowych paragrafów o których myślisz że są takie głębokie bo są napisane kursywą."*
Tak we wstępie mówi Greg - główny bohater. Z całej tej przedmowy wynika jedno - to nie książka o raku, to książka o Gregu który spotkał dziewczynę, która tak się składa miała białaczkę. I o jego przyjacielu Earlu, który nie jest jego przyjacielem.
Greg jest uczniem ostatniej klasy liceum. Dzięki głębokiej analizie życia społecznego i licznym obserwacjom już na początku szkoły zaczął wcielać w życie plan, który miał pomóc przetrwać mu liceum. Plan był prosty- Greg nie przywiązywał się do żadnej grupki, był przyjacielem ze wszystkimi, nikogo nie faworyzował, z nikim się bliżej nie kumplował. Był jednocześnie niewidoczny ale też znany przez wszystkich. Jego najbliższym namiastką przyjaciela był Earl, ale ich relacja określona przez Grega została jako współpraca zawodowa - razem kręcili filmy.
Wszystko było w porządku, Greg przemykał się niepostrzeżenie przez lata liceum aż do czasu gdy jego matka zmusiła go do zaprzyjaźnienie się z chorą na białaczkę Rachel. Od tego momentu jego świat wywraca się do góry nogami.
Jak sam Greg pisze na początku, nie jest to rzewna historyjka o miłości, raku i dojrzewaniu. Me and Earl and the Dying Girl traktuję raczej jako historię o nastolatku, który bał się wyjść poza swoją bezpieczną strefę. Wszyscy wiemy jak ważna jest akceptacja społeczna, jak ważna jest dla każdego z nas i mimo, że często się tego wypieramy, tak naprawdę dla każdego z nas liczy się to jak nas postrzegają inni. Greg był bardzo wyczulony na tym punkcie, dlatego gdy nagle zaczęto od niego oczekiwać by zaprzyjaźnił się z kimś na siłę, tylko dlatego, że ten ktoś ma raka, Greg przeczuwa, że nagle stanie się "tym przyjacielem dziewczyny z białaczką" i to całkowicie zniszczy jego świat.
Rachel nie chce mieć z tym też nic do czynienia. Nie potrzebuje przyjaciela na siłę, ale nagle im bardziej odpycha Grega tym ten coraz bardziej zaczyna chcieć z nią przebywać. I jest jeszcze Earl, który jest niczym przemykający co jakiś czas duch książki, przez cały czas dowiadujemy się o nim czegoś nowego, ale tak do końca nie możemy go poznać, ponieważ sam Greg tego nie chce.
Książka, pomimo, że posiada silne i smutne tło w postaci Umierającej Dziewczyny i białaczki, tak naprawdę jest pełną zdrowego humoru, ze zdrowym podejściem do sprawy, historią o nastolatkach.
To co od samego początku było dla mnie wielkim plusem to narracja. Greg - jako narrator - sprawdza się znakomicie. Jego z jednej strony trochę chaotyczny, a z drugiej pełen dystansu język sprawia, że zapominamy o śmierci, zapominamy o tym co jest Rachel i po prostu cieszymy się lekturą.
Narrator mówi do nas, cały czas odczuwasz silną więź z Gregiem i czujesz, że naprawdę czytasz jego myśli. "Nie mogę uwierzyć, że ciągle to czytasz. Powinieneś teraz klepnąć się w głowę kilka razy, by dopełnić to nadzwyczajnie żałosne doświadczenie jakim jest ta książka."* - mówi Greg w pewnym momencie. I mimo, że to śmieszy, doświadczenia jakie czerpiesz z tej lektury są zgoła odmienne.
Niezwykle plastyczna, niezwykle prosta a jednocześnie fantastycznie napisana książka, której fabuła jest zarysowana w sposób wręcz idealny jeżeli chodzi o balans emocji i wydarzeń, jest tym typem książki, która już sama w sobie stanowi idealny scenariusz filmowy, (nic dziwnego Andrews to przede wszystkim filmowiec). I oczywiście potencjał ten został szybko odkryty. Film mimo, że niejednokrotnie porównywany do Gwiazd naszych wina, jest czymś zupełnie innym. Ma wszystko to co pokochałam w książce, wykorzystał całkowicie jej potencjał, wykorzystał te momenty, których w książce nie można było opisać. Ma fantastyczny, lekko offowy klimat, który idealnie wpisuje się w historię. Jest ciepły, zabawny, troszkę smutny, ale nadzwyczaj czarujący. A wszystko dzięki książce.
Jeżeli może nie zachęciłam was do sięgnięcia po lekturę, może zachęci was zwiastun.
Pamiętajcie! Nie jest to książka o raku, nie jest to książka o miłości, nie jest to książka z ckliwymi wyznaniami miłości na łożu śmierci i niesamowitych przemianach. To książka mimo wszystko o życiu i przeżywaniu go na różne sposoby oraz o otwieraniu się na innych.
Czytając powyższy paragraf Greg pewnie kazałby mi popełnić seppuku... albo przynajmniej wyrzucić komputer przez okno.
I jeszcze jedno. Porównania do Gwiazd naszych wina są nieuniknione, ale muszę to napisać. Powieść Greena może wydać się babska, ale Me and Earl and the Dying Girl nie zna płci, wieku. Więc koledzy i koleżanki - nic nie sto na przeszkodzie.
Najdziwniejsze jest to, że nie pokochałam i nie lubię tej książki, tak bardzo jak wielu którym wystawiłam podobną notę, a mimo wszystko wiem, że nie mogłabym postąpić inaczej. Jest w niej coś wyjątkowego co zasługuje na waszą uwagę.
A i jeszcze jedno- książka nie została wydana jeszcze po polsku. Ale myślę, że to kwestia czasu więc albo bądźcie cierpliwi, albo sięgnijcie po oryginał. Tak czy owak - warto.
*tłumaczenie własne
EDIT (06.04.16) Książka ukaże się nakładem wydawnictwa Otwartego/Moondrive. Data premiery to (podobno) 11 kwietnia 2016.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz