Piszę tę recenzję drugi raz, bo za pierwszym razem coś się nie kleiło. Czy to wina oglądanego w tle Niesamowitego Spider-Mana czy mojego chaosu myśli to nie wiem, ale tamtego nie powinniście czytać. Myślałam nawet by sobie darować, ale głos ludu na Facebooku powiedział, że niektórzy chcą tę recenzję, więc podejście 2.0.
Zanim przejdziemy do recenzji-recenzji, musicie wiedzieć parę rzeczy. Po pierwsze mam niezdrowe podejście do superbohaterów, szczególnie tych DC, których zawsze preferowałam. Weźmy chociażby mój licencjat o Batmanie. Po drugie mój stosunek do tych produkcji jest dość prosty - te filmy (czy to Marvela czy DC) nie są arcydziełami kinematografii i nigdy nie będą, zawsze coś zgrzyta, szczególnie w DC. Ale zamiar czy to komiksów, seriali czy filmów był od początku jeden- rozrywka. I z tym nastawieniem zawsze idę do kina. Jedynym nastawieniem. Bez wielkich oczekiwań. Jeżeli to dostanę, uważam, że podstawowa potrzeba została zaspokojona. W 99% się to sprawdza.
Tak też było w tym przypadku, a nawet bardziej bo jak zwykle wszyscy wieszali na nim psy więc ja sama unikałam recenzji, tweetów i komentarzy. To był dobry wybór, bo poszłam do kina na świeżo.
Nawet nie wiecie jak długo czekałam na ten film. Jako fanka DC troszkę cierpiałam widząc świetnie prosperujące i zgrane universum Marvela (chociaż też z tego korzystałam świetnie się bawiąc) i DC miotające się niczym we mgle. Pomijając fantastyczną trylogię Nolana, DC nie radziło sobie najlepiej i chociaż jakość ich najnowszych filmów jet dalej dyskusyjna, wydaje mi się, że przynajmniej kiełkuje u nich jakaś wizja, która może kiedyś przyniesie pomyślne plony.
Najpierw całkiem dobry Superman czyli Człowiek ze stali, później troszkę dla mnie problematyczny głównie ze względu na nowego Batmana, aczkolwiek nie tak zły jak myśli większość Batman vs Superman, aż w końcu chyba mój ulubiony (po trylogii Nolana) superbohaterki film Wonder Woman. Dodatkowo ekscytację podsycały seriale. Trzymałam się jednak swojego postanowienia i bardzo się nie nakręcałam.
Liga Sprawiedliwości to nie jest film wybitny, ale z dużym potencjałem. Niestety, potencjał ten nie ujawnia się od razu. Miałam wrażenie, że przez pierwsze kilkanaście minut film się trochę nie kleił. Panował tu chaos krótko mówiąc. Chciano chyba stworzyć coś na kształt przedstawiania postaci a'lla Suicide Squad, jednak jeśli tam ten mętlik jakoś udało się zespoić dzięki muzyce i dobremu montażowi, tu mam wrażenie, że ktoś się pogubił w sklejaniu filmu. Czasami niektóre przejścia nie miały sensu. I miałam wrażenie jakby ktoś miał jakiś tam plan ale nie umiał go zrealizować.
Pojawiają się też dwa zasadnicze problemy.
Po pierwsze Batman...
nikt mnie nie przekona, że Affleck to dobry wybór. Jego Batman bardziej przypominał robota niż człowieka. W ogóle miałam wrażenie, że jego sceny, szczególnie te w kostiumie, były jak z gry komputerowej. Kompletnie nierealistyczne, szczególnie w porównaniu z jego kolegami z drużyny. Był robotyczny, sztywny i totalnie nie można go darzyć sympatią. Affleck jakby w ogóle nie miał pomysłu na to jak uchwycić tę postać. Nie dość, że gra jednego z najlepszych superbohaterow ever to totalnie go nie czuje.
Po drugie Wonder Woman ukazana słabszą niż jest. WW to najpotężniejszy superbohater w obu Universach, nawet jej własny film na to wskazywał. Jednak pod koniec tego było parę scen które trochę zaprzeczały temu co wiemy do tej pory. Wonder Woman z łatwością dała sobie radę z bogiem piekieł, a tu męczy się z jakimś mutantycznym gostkiem nie wiadomo skąd lub kosmita w rajtuzach. Generalnie Diana jest zbyt dobra na takie zagrania. Dodatkowo odebrano jej wiele z tego co mogliśmy oglądać w jej własnym filmie. Nie tylko spódniczkę ma krótszą, to kamera czasem za bardzo skupia się na jej pupie czy nogach, niż na jej zajebistości jako totalnej twardzielki, której nic nie jet traszne. Podobnie ma się to do Amazonek. Producenci chyba nie zrozumieli skąd wziął się sukces tamtego filmu. A przedmiotowe traktowanie kobiet wyszło już z mody., tylko tu nikt tego nie załapał. No chyba, że ktoś chce trafić na niechlubną listę koło Kevina Spacey albo pracującego (jeszcze) dla DC Andrew Kreisberga.
Poza tymi zgrzytami, Liga Sprawiedliwośći okazała się dużo lepsza niż się na to (nie)nastawiałam. Poza samym faktem, że Wonder Woman jest wspaniała sama w sobie i nadal wierzę w jej wielkość,
to jest tu całkiem przyzwoita dawka humoru oraz nienajgorsze natężenie akcji. To pierwsze zawdzięczamy głównie świetnie skomponowanej i zagranej postaci Flasha. Na początku nie byłam fanką pomysłu stworzenia nowej wersji tego bohatera, gdy jednego mamy już w TV, ale po tym jak serialowy zaczął się staczać, już wszystko mi było obojętne. Po seansie nie jest, bo Flash Ezry jest świetny. Zabawny, lekko nieporadny, wnoszący sporo wigoru do tego ponurego świata.
Nie narzekam też na Aquamana, który wreszcie wygląda dobrze (i nie mówię tu o fakcie że jest cholernie przystojny i ma świetną budowę ciała) ale nie przypomina zmutowanej Małej Syrenki. Fakt, mało go trochę, ale skoro mamy dostać jego własny film to jakoś to przeżyję.
Cyborg trochę był mi obojętny szczerze mówiąc, nie zły, nie super. Po prostu nie mam sentymentu, chociaż jego watek był jednym z najsolidniej poukładanym.
I nawet Ten Ktorego Imienia Nie Wolno Wymawiać Bo To Sopiler, Ale Każdy O Tym Wie wypada naprawdę dobrze.
Akcja całkiem dobrze się rozwija. Pomijając nijaki początek, "Wielka bitwa" wypada całkiem przyzwoicie, dzięki wszystkim poza Batmanem, a z pewnością wypadło to dużo lepiej niż w Batman vs Superman. Nadal twierdzę, że Wonder Woman by sobie sama poradziła, ale może to wina tej krótkiej spódniczki, albo wywlekanego na wierzch złamanego serca, że potrzebowała facetów do pomocy.
Cieszę się też, że DC obstaje przy swoim, nie robi z swoich filmów superbohaterskiego karnawału jak Marvel (któremu to pasuje). Nie uważam że DC powinno wrzucić na luz jeszcze bardziej bo nie potrzebny nam drugi zabawny Marvel. Założeniem DC od początku było ukazanie większego realizmu, trochę mroczności. Tu lepiej można wyczuć genezę komiksowych bohaterów. Wiem, że wielu osobom właśnie to przeszkadza, a radosne i kolorowe filmy Marvela po prostu przyjemniej się ogląda. Dlatego ja też osobiście nie lubię porównań tych dwóch bardzo rożnych światów. Dla mnie to tak różne universa, że nie widzę sensu opowiadania się za żadną ze stron. Grunt to czerpać przyjemność z oglądania, a na tym się nie zawodzę.
Aczkolwiek... brakuje mi w tym filmie szczególnie czynnika ludzkiego. Takiego czegoś przy czym mocniej zabiło by serce. Jakiegoś większego wewnętrznego konfliktu, heroizmu... jedna maleńka rodzina w zapadłej dziurze (w bardzo stereotypowej) Rosji to trochę mało. Chociaż szczególnie pod koniec widać że twórcy o tym wiedzą tylko jeszcze troszkę im to nie wychodzi.
No i wylawszy swoje żale powiem wam, że film bardzo mi się podobał. Bo przymknąwszy oko na to co złe, na koniec dobrze się bawiłam, czyli dostałam to po co szłam do kina. Bardzo przyjemna wizyta w kinie i absolutnie jej nie żałuję, ba! mega się cieszę.
Wiem, że nadal zmagamy się tu z wieloma problemami, ale naprawdę uważam, że jest światełko w tunelu. Na koniec zostają tylko dobre odczucia. Uwielbiam mroczniejszy klimat DC, ich skonfliktowanych i niekrystalicznych bohaterów. Nawet ten rak perfekcji.
No i Flash i Aquamen i Wonder Woman
Gdyby pozbyć się tylko jakoś Afflecka...
Batman tak pozostaje u mnie numerem jeden, bo jeden słaby wybór nie może tego przekreślić. Jak się przełknie gorycz, można nawet zapomnieć jak Affleck jest słaby w tej roli.
Idźcie do kina. Może nie wyjdziecie z niego na takim haju jak np po ostatnim Thorze. Może wam się nie spodoba, ale przerywanie przygody z DC byłoby błędem. Szczególnie przy tym filmie, bo i tak wiemy, że będzie tego więcej. A może... wam się spodoba, może będziecie się świetnie bawić. To nie DC powinno poluzować pasy, krawaty i apaszki, ale my, widzowie.
Bo superbohaterów nigdy za wiele!
Bo superbohaterów nigdy za wiele!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz