Stosunkowo rzadko piszę o tym czego nie lubię. Preferują pozytywny wymiar tego bloga, ale nie jestem z tych co tylko pozytywnie myślę... oh nie. I nie jest tak, że każda książka mi się podoba. Pomyślałam więc, że w tej świątecznej atmosferze troszkę się wyżyjemy.
Co uważam za złą książkę? Taką która uderza w moje czułe punkty. Taka której bohaterów nie da się lubić, którzy nie myślą racjonalnie, którzy zachowują się nierealnie i głupio. Takie które po raz milionowy wałkują te same utarte schematy, takie które są źle napisane.
Czynników może być dużo, i wszystko wytłumaczę wam przy tych książkach.
Nie, nie robiłam zdjęć. Te książki nie zasługują na taki wysiłek. Sorry.
Na potrzeby posta wybrałam 10 książek, ale jest ich więcej. Jeśli w przyszłości chcecie więcej, listę książek których nie warto czytać, dajcie znać w komentarzu.
Kolejność przypadkowa.
Piękna katastrofa Jamie McGuire
Ta książka jest obrzydliwa.
Posłużę się tu trochę moją recenzją z Goodreads. Pozwólcie, że zacytuję "no no no. ok. I need to calm down. ok".
Kiedyś miałam faze na ksiażki NA, oglądałam te wszystkie rankingi itd i ta książka zawsze była bardzo wysoko, tak więc chętnie po nią sięgnęłam. Teraz gdybym mogła cofnąć czas rąbnęłabym się w głowę by tylko tego uniknąć. Nie wiem jak ktokolwiek mógłby ją uznać za świetny romans. Nie wiem jak ktokolwiek mógł uznać tę parę (jakkolwiek mieli na imię) za dobrą. Jak ktoś może akceptować taki związek. Jak ktoś mógł uznać że taka fabuła jest dobra. Nie mogę po prostu pojąć hajpu na tę powieść.
Wiecie jak bym opisała te historię? Jako najbardziej toksyczny, niezdrowy, katastroficzny (z pewnością nie piękny), odpychający romans.
Nie było w tym nic słodkiego, nic pięknego. W związku ludzi tak uzależnionych, chorobliwie od siebie zależnych nie ma nic dobrego i pięknego. To było wszystko to czego w realnym życiu nie chcielibyśmy przeżyć. Gdy ludzie są tak chorzy na swoim punkcie... to jest nienormalne. I nie rozumiem jak ktokolwiek może to uznać za romantyczne. Nie, to takie nie było. Ludzie to nie przedmioty. Nie wiem jak po pierwsze mogła takie coś napisać kobieta i po drugie jak kobietom to się może podobać. Miejmy do siebie trochę szacunku.
Ta książka to katastrofa. Odpychająca, chora i obrzydliwa katastrofa. Wszytko czego nie powinniśmy romantyzować i wszystko czego powinniśmy unikać. Do tej pory mam ciarki.
Nie czytajcie tego!
Światło między oceanami M.L. Stedman
Są różne stopnie hejtu.
Z tą książką nie jest tak, że jej nienawidzę. Powiedziałabym że osobiście nikomu bym jej nie poleciła, ponieważ sa w niej elementy, których totalnie nie mogłam znieść i nie wyobrażam sobie nie tylko że mogłabym to raz jeszcze przeczytać, ale nawet z kimś na spokojnie o niej porozmawiać.
I to jest książka wygrywająca plebiscyt Goodreads. W sumie wiem dlaczego. Ładnie napisana, wciągająca i przejmująca historia. Można uronić łzę i... dostać nerwicy z każdym razem gdy pojawia się główna bohaterka. Niesamowicie egoistyczna, irytująca z którą kompletnie nie mogłam złapać kontaktu. To taki typ postaci od której stronię. Przez nią prawie nie przeczytałam książki. Dodatkowo akcja jet źle wyważona. Często przez wiele rozdziałów się nic nie dzieje. A główny dramatyczny wątek jest, i tak jakby zaraz znikł. Ale to przez główną bohaterkę skręcają mi się nadal jelita z nerwów. Gdyby nie to że słuchałam fajnie nagranego audiobooka, z pewnością bym jej nie skończyła.
Pięćdziesiąt twarzy Greya E. L. James
Czy trzeba coś dodawać?
Ta książka miała swój moment i jak to bywa z rzeczami na które jest moda, równie szybko zyskała hejterów. Do tego stopnia, że nie schodził z ludzkich ust, co pewnie jeszcze jej pomogło. Ja mam taką zasadę, że nie wyśmiewam czegoś o czym nic nie wiem, i również charakterystyczne jest dla mnie, że często idę na przekór większości, szczególne w tak kontrowersyjnych przypadkach. Nie to, że sądziłam, że mi się spodoba. Po prostu myślałam, że ludzie przesadzają.
Jaka to była zła książka. I w cale nie chodzi o jej tematykę. Fabuła to jej najmniejszy problem. Tak źle napisanej książki w życiu nie czytałam. Styl... jaki w ogóle styl. Analfabeta by lepiej ją napisał. To jest tak wielkie grafomaństwo, że fakt iż jakikolwiek redaktor na to pozwolił, przechodzi ludzkie pojęcie. Koszmar edytorski, językowy. Autentycznie totalne marnotrawstwo papieru i tuszu.
To, że główna bohaterka jest też beznadziejna to niewielki problem zważywszy że zmaga się z tym wiele książek. Fabułą nie jest jakoś bardzo koszmarna, generalnie oparta na prostych i powtarzanych schematach więc jej bym się nie czepiała. A erotyzm? Wcale nie tak zaskakujący i kontrowersyjny i na pewno nie tak pikantny jak się mówiło. Jednakże to wszystko w kupie... to jedna wielka kupa której nie powinno nazywać się literaturą. Chcecie jakieś zmysłowe książki? Mogę wam dać listę takich które są dużooooo lepsze od tego czegoś.
Więcej tu.
Przypadkowe szczęście Abby Glines
Po prost "uhhh..."
Byłam tak dobrze nastawiona, wszyscy zachwycali się Abbi Glines. I polskie okładki całkiem ładne i cena tez super... i to by było na tyle dobrego.
Ta książka jest straszna. Może nie, źle powiedziane. Ta książka była ok. Fabuła była ok. Bohaterowie... ok. I wszystko razem było tak bardzo nie ok. Po pierwsze, części z perspektywy tego faceta były obrzydliwe. Nie wiem czy aż tak trudno jest pisać z męskiej perspektywy bez obleśnych wstawek, czy może kobiety to kręci gdy facet myśli tylko penisem, ale wszystko co dobre w tej książce traciło w momencie gdy zmieniała się perspektywa.
No i sceny seksu, co chwila, jakby bohaterowie tylko to robili. Nie mam nic do erotyków, ale ta książka miała być romansem, a jakiejkolwiek innej fabuły tu ze świeczką szukać.
Poza tym książka często po prostu nie trzymała się kupy. Bohaterowie robią coś, mówią coś, po czym dwie strony dalej zachowują się jakby to nie miało miejsca. Nie wiem czyja to wina, ale z mojej perspektywy wyglądało to tak jakby autorka siadała do pisania raz na dwa tygodnie, zapominając o tym co wyskrobała ostatnim razem. To tak bardzo przeszkadzało, że w połowie ksiazki miałam po prostu dość.
Kompletnie do mnie nieprzemawiające coś. Zawód na całej linii, i teraz kompletne nie mam ochoty na jej inne książki.
Chłopak, który zakradał się do mnie przez okno Kirsty Moseley
Od czego tu zacząć?
Kolejna książka z niedorzecznie wysoką notę. Widziałam ją wszędzie. Rok temu wszyscy ją u nas mocno promowali i bardzo się napaliłam. Możliwe jednak, że to najgorsza książka jaką w tym roku przeczytałam.
Naiwna, przewidywalna i czasem po prostu głupia. Całkowity brak jakiejkolwiek sensownej fabuły co irytowało mnie na potęgę. Jakaś tam historia toczyła ię na drugim planie a na pierwszym jakieś miłostki dwojga nastolatków, które kompletnie nie miały sensu. Mamy dziewczynę, która ma pewne problemy w kontaktach z innymi. Konkretnie z dotykiem. Poza rodzina jest tylko jedna osoba której pozwala się do siebie zbliżyć- jej sąsiad. Jakie to urocze prawda? I na początku rzeczywiście jest, ale gdy książka się "rozkręca" to to już toczy się po równi pochyłej...
Bo nagle ta dziewczyna która nikogo nie dotykała przez lata, dostaje jakiejś obsesji na punkcie seksu. I to jest moment kiedy jakakolwiek sensowna fabuła znika, bo ona myśli tylko o seksie. Dwoje nastolatków pełnych hormonów. Zero rozwoju postaci, zero sensownego romansu. Nic. Nasi bohaterowie tkwią w miejscu, tylko że ona nagle chce dotykać się z nim 24/7. A no i jeszcze jest najbardziej żenujący plot twist w historii plot twistów, który przepełnił czarę...
Ta książka momentami była aż nieprzyjemna w lekturze. Pusta i bezsensowna.
Gdy coś po prostu nie gra.
Ta książka ma niemal wszystko co dobra obyczajówka YA mieć powinna. Ma naprawdę fajny pomysł, fajnie rozprowadzoną akcję. Napisana jest tak, że się ją niezwykle płynnie czyta, dosłownie się przez nią mknie. I de facto to przyjemne doświadczenie. Jest jednak jeden mały minus, który w skali książki jest tak wielki, że dominujący. Główna bohaterka jest potwornie beznadziejna. I ten niby jeden element rzutuje tak bardzo na całą książkę, że tak naprawdę oceniłam ją na 2/5. Dziewczyna ma 16 lat, zachowuje się na 12. Jest kompletnie nie z tego świata. Irytująca, dziecinna. To nie jest słodkie, to wkurzające. A wielka szkoda, bo naprawdę pomysł miał wielki potencjał. Ale gdy nie lubi się głównej bohaterki, to po co się męczyć.
Och nie.
Gdybyście szukali potwierdzenia na to, że celebryci nie powinni pisać książek, to jest idealny przykład.
Niestety, z tego co rozumiem jest to opowieść oparta a perypetiach Lele Pons. Jeżeli główną bohaterkę traktuje się jak postać fikcyjną niczym się nie różni od wielu innych bohaterek literackich. Jednak biorąc pod uwagę aspekt realizmu, Lele jest raczej irytująca i trochę głupia. Ma wielką tendencje do wyolbrzymiania swoich wpadek. Historie te może dobrze byłoby słuchać, ale nie czytać. Lele jest często śmieszna i mało wiarygodna. Tak jakby chciała pokazać się w gorszym świetle by wzbudzić litość. Jej charakter wzbudzał moją wątpliwość i po przeczytaniu książki wątpię czy byłabym w stanie ją polubić. Jest przewrażliwiona i trochę egoistyczna. Często postępuje nieracjonalnie, często robi coś czy mówi i kilka stron dalej sobie przeczy.
Gdybym miała zacząć obserwować Lele, po tej lekturze nigdy bym tego nie zrobiła. Zresztą... o Lele słyszałam już tyle, że nawet bez czytania ksiazki nie mam na to ochoty.
Ta książka jest tak słaba, że aż boli. Śmiesznie głupia. Lele według mnie się jeszcze bardziej ośmiesza. Jest to najgorszy przykład pisarstwa da fejmu i kasy. Słyszałam, że Lele na tym zależy więc dla niej chyba dobrze. Dla czytelnika gorzej.
Czego o tobie nie wiem Aneta Rzepka
Dobre bo polskie? Nie.
W momentach jak te wiem dlaczego nie czytam polskiej literatury obyczajowej. Niestety te książki maja w sobie "to coś" co całkowicie mnie odrzuca. Nie poddam się, znajdę coś właściwego, ale ta książka tą nie jest. Autorka po pierwsze ujawnia kompleks polskości co jest strasznie irytujące. Wprost pisze, że ludzie źle oceniają polska literaturę, uważając ją za gorszą, a następnie pisze o wspaniałej autorce, ożywając zbyt wielu epitetów. Jak to odczytać jak nie aluzja do samej siebie. Bohaterki są bardzo do siebie podobne i chociaż mają różną przeszłość koniec końców się zlewają. Gdyby nie to że podawane są imiona pogubiłam się. Każda ma faceta, każda ma dramat. I tego jest trochę za dużo. Akcja toczy się tak, że trudno nadążyć, a żaden człowiek nie wytrzymałby tylu zawirowań. Jak w Modzie na sukces. Do tego cała masa słabych dialogów i naprawdę tanich chwytów. Książka totalnie mi nie podeszła. Ok, wiem że pewnie znajdzie się milion kobiet, które ją pokochają, ale wydaje mi się, że to nie mój czas. Dla mnie stanowczo wszystkiego za dużo, robienie z igły wideł i na siłę przekształcanie dramatu w większy dramat. Kończąc książkę nie wiedziałam kto był kim. Pomieszały mi się wątki. Niektóre bohaterki zmieniały swój charakter ze strony na stronę. Nagle jak z rękawa wyciągane były nowe zwroty akcji. Kompletnie nie moja bajka.
Jeżeli ktoś oglądał filmiki Pawła Opydo "Złe książki", szczególnie o ksiażce Katarzyny Michalak to to mniej więcej możecie sobie wyobrazić styl tej książki. Może w serialu by się to sprawdziło, ale nie w jednej, nie tak dużej, ksiażce.
Stowarzyszenie umarłych poetów N.H. Kleinbaum
Książka gorsza niż film.
Idealny przykład na to, dlaczego książki pisane na podstawie filmu są bez sensu. Szczególnie gdy film był niesamowicie dobry. Mój ulubiony film i jedna z najmniej lubianych książek. Po prostu nie widzę tu absolutnie żadnego sensu. Książka ani nie jest napisana dobrze, ani nie wnosi nic do historii. Jest absurdalnie prosta. Wręcz powiedziałabym, że książka psuje klimat tej historii. Po prostu "po co to było?"
Wybaczcie jeśli skrytykowałam jakąś z Waszych ulubionych książek. Jednak każdy z nas może mieć swoją opinię i musimy je szanować.
Zresztą nie ma takiej możliwości byśmy lubili wszystko!
Z chęcią dowiem się jakich książek Wy nie lubicie?
Jutro będzie trochę milej i świątecznej.
Tymczasem ja szykuję się do kina - dziś premiera Gwiezdnych Wojen: Ostatni Jedi. I obiecuję,że recenzji też się wkrótce pojawi!
Dni do Świąt:
Polajkuj to zdjęcie na Instagramie i obserwuj mój profil!
Zobaczyłam Stowarzyszenie Umarłych Poetów i w pierwszym odruchu miałam takie: "O nie! Jak można nie lubić Stowarzyszenia!". A potem przeczytałam Twoje argumenty i pod tym względem się zgadzam. Sama historia jest świetna, ale skoro powstała na podstawie filmu i nie wnosi niczego nowego, to po co to było.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Wiedźma
Jedna z moich ulubionych historii, ukochany film. Książka beznadziejna. Lepiej by w szkole to film był omawiany.
UsuńCzytałam tylko ''Pięćdziesiąt twarzy Greya''. Pozostałych książek nie znam i nie wiem czy poznam. ;)
OdpowiedzUsuńhihihi, naprawdę nie warto!
UsuńTeż w gimnazjum omawialiśmy "Stowarzyszenie umarłych poetów" i dobrze wspominam tę książkę, poruszyła mnie. Filmu jeszcze nie miałam okazji obejrzeć.
OdpowiedzUsuńFilm jest wspaniały i może dlatego, że widziałam go nie wiem jak wiele razy, to książka jest dla mnie słaba :)
UsuńPiękna katastrofa to ta książka, w której pieszczotliwym określeniem było "gołąbku"? Pytam, bo chyba wyparłam ją w pamięci. O, w końcu znalazłam osobę, której Chłopak, który... też się również nie podobał. To było okropne! Główna bohaterka miała problem z przytuleniem własnej przyjaciółki, ale spanie co noc z chłopakiem, którego wręcz nienawidziła w ogóle jej nie przeszkadzało, eh.
OdpowiedzUsuńMoim absolutnym "faworytem" wśród najgorszych książek zdecydowanie będzie Klątwa przeznaczenia. Tam szesnastolatka zostaje na oczach zebranych ludzi zgwałcona przez prawie czterdziestoletniego faceta, a później się w nim zakochuje. Trauma po wszystkim przechodzi jej po jakimś dniu.
papierowestrony.pl
O rany! Serio?! W takim razie będę szerokim łukiem jej unikać :)
Usuń